Czy to nie jest najwyższy dowód uznania, gdy ktoś mówi 'mój syn' o kimś ze sobą niespokrewnionym?
Czy to nie jest najwyższy dowód uznania, gdy ktoś mówi 'mój syn' o kimś ze sobą niespokrewnionym? A tak o dzisiejszym patronie w swoim pierwszym liście napisał św. Piotr. Także i św. Paweł wspomina o tym człowieku, pisząc w drugim liście do Tymoteusza: „Weź Marka i przyprowadź ze sobą; jest mi bowiem przydatny do posługiwania”. Zatem bohater naszej dzisiejszej historii, św. Marek Ewangelista, to ktoś tak bliski Kefasowi, że ten duchowo go usynawia i tak pokorny, że jego służby nie jest w stanie przeoczyć Apostoł Narodów. Jeżeli dodamy do tego jeszcze dzieło jego życia, wierny zapis nauczania św. Piotra o Jezusie, który znamy jako Ewangelię wg św. Marka, to staje przed naszymi oczyma człowiek duchowo spełniony. Ale nie zawsze tak było. Jeszcze gdy Jezus żył pośród Apostołów, Marek pojawia się na jego drodze niejako przypadkowo. Pewnie pamiętacie państwo tę scenę z Nowego Testamentu - uczniowie pytają Jezusa: „Gdzie chcesz, abyśmy poszli przygotować Paschę?”, a on im odpowiada: „Idźcie do miasta, a spotka was człowiek, niosący dzban wody. Idźcie za nim i tam, gdzie wejdzie, powiecie gospodarzowi: Nauczyciel pyta: gdzie jest dla Mnie izba, w której mógłbym spożyć Paschę z moimi uczniami?”. Otóż jest duże prawdopodobieństwo, że tym człowiekiem z dzbanem jest właśnie św. Marek, którego matka najprawdopodobniej była właścicielką Wieczernika. Także i po ostatniej wieczerzy, w momencie pojmania Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, nasz dzisiejszy patron zapisuje się w tekście Ewangelii pod postacią młodzieńca, który ucieka w popłochu przed strażnikami, gubiąc przy tym swoje okrycie. Czyli raczej powodów do dumy brak. Ale ponieważ Wieczernik zaczyna służyć Apostołom za schronienie, więc i św. Marek zaczyna nieco bardziej świadomie uczestniczyć w życiu pierwotnego Kościoła. Staje się uczniem św. Piotra, który prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego udziela mu chrztu. Staje się także za sprawą swojego krewnego, św. Barnaby, towarzyszem św. Pawła w czasie jego pierwszej podróży misyjnej. Idzie z nim dzielnie przez Antiochię i Cypr, ale już w Azji Mniejszej, u podnóża gór Tauru rezygnuje z dalszej wędrówki. Dlaczego? „Chłopcy się męczą i nużą, chwieją się słabnąc młodzieńcy” jak pisze Izajasz. Jednak ten sam prorok rozwija tę myśl dalej, zamykając 40 rozdział swojej księgi słowami: „lecz ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia,
bez znużenia idą.” I dopiero to całe zdanie precyzyjnie opisuje św. Marka – choć początkowo zmęczył się tym, do czego wzywała go Dobra Nowina, to jednak po latach ćwiczenia się w zaufaniu do Boga, stał się niczym syn dla św. Piotra i wierny sługa dla św. Pawła w czasie jego uwięzienia w Rzymie. A ponieważ w tym momencie życie św. Marka się dopełniło – znika z kart Nowego Testamentu. Nieznane są okoliczności jego śmierci, ale znamy jego drugie imię, pod którym występuje w Dziejach Apostolskich. Czy wiecie państwo jak ono brzmi? Prosto: Jan. Bo dzisiejszy patron miał stosownie do ówczesnego zwyczaju dwa imiona. Jedno hebrajskie – Jan, a drugie rzymskie – Marek.