Kiedy niepewność jutra zdaje się stawać chlebem powszednim, warto posłuchać świadectwa, co Pan Bóg uczynił całkiem niedawno. Nie kiedyś w Egipcie, ale w Strzeszkowicach koło Lublina.
Wydawało się, że w końcu jakoś ich życie się unormowało. Po licznych zakrętach, trudnej sytuacji rodzinnej w związku z chorobą alkoholową taty Anety, spłaceniu ogromnych długów, jakie pozostały im po śmierci ojca i cudownym doczekaniu się dużej rodziny, na jaką lekarze nie dawali im szans, myśleli, że limit doświadczeń mają wyczerpany.
- Jesteśmy z mężem od 19 lat na Drodze Neokatechumenalnej, co oznacza dla nas przylgnięcie do Pana Boga nie tylko od święta, ale przede wszystkim w codziennym życiu, w małych sprawach, które potrafią urosnąć do olbrzymich rozmiarów. Wiemy, że Jezus Chrystus uratował nas z sytuacji po ludzku beznadziejnej, a cuda w naszym życiu są na porządku dziennym. Kiedy jednak przychodzi kolejne doświadczenie, w pierwszej chwili ulegamy diabłu, który zakrywa nam oczy i widzimy tylko ciemność i śmierć. Bóg jednak nigdy z nas nie zrezygnował i tak nas prowadził, że jesteśmy świadkami zmartwychwstania z różnych beznadziei – mówią Aneta i Andrzej Piotrowscy.
Przed 9 laty dawali na łamach "Gościa" świadectwo, jak Bóg ich odnalazł, przeprowadził przez kryzysy finansowe, pomógł pojednać się z rodzicami dotkniętymi chorobą alkoholową. Wówczas mieli dwoje dzieci: Weronikę i Konrada, i diagnozę lekarską, która nie dawała im szans na kolejne potomstwo, którego bardzo pragnęli. - Byliśmy wdzięczni za dwójkę dzieci, które mamy, ale nie ustawaliśmy w modlitwach wierząc, że dla Boga nie ma nic niemożliwego - mówią. Modlili się tak przez 10 lat.
- Pamiętam dokładnie tamtą chwilę, kiedy dowiedziałem się, że Bóg nas wysłuchał. Byłem na rybach z kolegami w Szwecji, kiedy zadzwoniła Anetka i powiedziała mi, że jest w ciąży. Skakałem z radości, podobnie jak nasze starsze dzieci, które nie mogły się doczekać, kiedy maluch przyjdzie na świat. Nikodem urodził się w Wigilię Bożego Narodzenia. To był kolejny znak, że to dziecko jest wymodlone - mówi Andrzej.
Dokładnie rok później też był na rybach w tym samym miejscu. Aneta była z dziećmi w domu. Nikodem miał 3 miesiące.
- Zadzwonił telefon i moja żona powiedziała mi, że znowu jest w ciąży. Ja jej na to: "Co ty mówisz? Dopiero co urodziłaś!". Byłem w szoku i to chyba była pierwsza reakcja. Dopiero potem przyszła radość i wdzięczność. Przecież modliliśmy się o dużą rodzinę, a jak Pan Bóg daje, to daje wszystko w obfitości – mówi Andrzej.
Dla Anety wiadomość o kolejnej ciąży też była zaskoczeniem.
- Najpierw ogarnął mnie strach, bo właśnie urodziłam poprzez cesarskie cięcie i znów byłam w ciąży, która mogła zagrozić mojemu życiu. Kiedy Andrzej przyjechał, poszliśmy do lekarza i usłyszeliśmy, że nie słychać serduszka. Wówczas dotarło do mnie, że mimo wszelkich lęków kocham to maleństwo i tak bardzo chcę, by żyło. Wyrzucałam sobie, że na moją pierwszą reakcję Bóg odpowiedział w taki sposób. Lekarz nas uspakajał i powiedział, żebyśmy przyszli za dwa tygodnie - opowiada.
Kiedy się ponownie zgłosili na badania, serca wciąż nie było słychać. Według procedur powinni dostać skierowanie do szpitala na usunięcie martwej ciąży. - Lekarz powiedział do nas, żebyśmy dali sobie jeszcze dwa dni i wtedy zobaczymy ostatecznie. Zawierzyliśmy wszystko Panu Bogu modląc się, byśmy potrafili przyjąć każdą Jego wolę. To dawało nam jakoś przetrwać kolejne dni. Zgłosiliśmy się na ostateczne badanie. Lekarz smutny przesuwał głowicę USG w milczeniu i nagle krzyknął: "Jest! Bije serce!". Dla nas to był cud. Prawdziwe zmartwychwstanie, jakie stało się naszym udziałem – mówią.