Czy brak pełnego, osobistego uczestniczenia w Eucharystii sprawowanej w świątyni, jest dla nas przyczyną głębokiego wewnętrznego bólu
Czy brak pełnego, osobistego uczestniczenia w Eucharystii sprawowanej w świątyni, jest dla nas przyczyną głębokiego wewnętrznego bólu, czy raczej doświadczamy w związku z nim jedynie uczucia pewnego dyskomfortu? A może zupełnie nie zaprzątamy tym sobie głowy, bo w sumie jest nam to na rękę? Trudne pytania i – kto wie czy nie jeszcze trudniejsze - odpowiedzi. A jednak zapytana o to samo dzisiejsza patronka bez wahania odparła: "Nie mogę żyć bez Mszy świętej".
I swoje słowa poparła świadectwem życia. Przyszła na świat w roku 1931 w maleńkiej wiosce Fiobbio w Lombardii. Gdy ukończyła 6 lat, przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej i codziennie chodziła do kościoła, by uczestniczyć we Mszy św. Wstawała więc około godz. 5 rano i ścieżką dla mułów, wijącą się w górach, poprzez las kasztanowy, pół godziny szła do swojej parafialnej świątyni, by zdążyć na rozpoczynającą się o 6 rano Eucharystię. Potem wracała do domu na śniadanie, a potem znowu szła do wioski, by od godziny 9 brać udział w zajęciach szkolnych.
Gdy nieco podrosła – miała już 11 lat - nie zmieniła swoich przyzwyczajeń, choć zmieniły się okoliczności jej życia. Zachorował jej tato, a ona musiała rzucić szkołę, nauczyć się fachu krawcowej i pomóc mamie w prowadzeniu domu oraz w opiece nad licznym rodzeństwem. Jej mama mawiała o niej: "Mieć taką córkę - to łaska od Pana!". Czas jednak szybko płynie i oto nasza patronka to już 15-latka, która musi podjąć pracę zarobkową dla utrzymania rodziny. Pracuje w przędzalni bawełny w Albino, w odległości kilku kilometrów od Fiobbio. Pracuje na dwie zmiany - jeden tydzień od 6.00 do 14.00, a następny od 14.00 do 22.00. Droga z domu do pracy zajmuje jej godzinę, ale niezmiennie każdego dnia znajduje czas na Eucharystię. Gdy wypada jej zmiana popołudniowa może w niej uczestniczyć w całości, gdy natomiast do przędzalni idzie na 6 rano, specjalnie wstaje dwie godziny wcześniej, by dane jej było przed pracą choćby przyjąć Komunię św. To wtedy zostaje zapytana, dlaczego nie zrezygnuje z takiego trybu życia. Przecież i tak w rodzinnej parafii udziela lekcji katechizmu, zbiera ofiary na seminarium duchowne, odwiedza chorych, jest franciszkańską tercjarką. Kto jeśli nie ona, mogłaby sobie pozwolić na chwile oddechu. Lecz ona odpowiada: "Nie mogę żyć bez Mszy świętej" i robi swoje. Na jedyną ekstrawagancje pozwala sobie mając 16 lat – udaje się wtedy do Rzymu na beatyfikację Marii Goretti, która od lat stanowi dla niej wzór do naśladowania. Ale poza tą pielgrzymką dni, tygodnie i miesiące upływają naszej patronce w rytmie pracy w przędzalni, pracy w domu, a przede wszystkim codziennej Eucharystii. Aż przychodzi 4 kwietnia 1957 roku. Bohaterka tej historii ma już 26 lat. Jak co rano przyjmuje Komunie św., pracuje 6 godzin przy maszynie w przędzalni i... nie wraca do domu. Zostaje znaleziona na drodze, którą pokonywała codziennie od 6 roku życia. Śledczy nie mają wątpliwości, że doszło do usiłowania gwałtu, jednak rany są tak8 poważne, że po dwóch dniach ta młoda kobieta umiera w szpitalu. Umiera, ale odchodzi z tego świata zwycięska, w stanie łaski uświęcającej, o którą każdego dnia zażarcie walczyła. Kto taki? Błogosławiona Pierina Morosini.