Dwa tygodnie temu życie codzienne Hiszpanów zmieniło się diametralnie. Zamknięto szkoły, przedszkola, kina, część sklepów i co najważniejsze: bary i restauracje, gdzie większość spędza wolny czas do późnych godzin wieczornych. Dziś jest już ponad 65 tysięcy stwierdzonych przypadków infekcji COVID-19, a prawie 5 tysięcy osób zmarło. Niezwykle trudna sytuacja się pogłębia.
Od trzech miesięcy mieszkam kilkaset metrów od granicy francusko-hiszpańskiej. Tutaj w trakcie studiów doktoranckich na Wydziale Prawa Kanonicznego Uniwersytetu Nawarry pomagam duszpastersko w dwóch parafiach diecezji San Sebastián, a także w malowniczo położonym nad morzem sanktuarium Matki Bożej de Guadelupe w Hondarribbia.
Gdy 4 marca przyleciałem z Rzymu do Santander, nie było żadnych kontroli na lotnisku, żadnych służb. Jedynie dziennikarze z regionalnej telewizji próbowali przeprowadzić wywiad na temat sytuacji we Włoszech. Już wtedy było kilkaset zainfekowanych osób w Madrycie, w Vittorii (stolica Baskonii) oraz w Barcelonie. W Hiszpanii jednak dalej odbywały się mecze, wielotysięczne feministyczne manifestacje 8 marca oraz inne imprezy publiczne (np. koncerty na rynkach miast). Mieszkańcy Madrytu i innych regionów, korzystając z prawie letniej pogody, wyjeżdżali nad morze… Zanim nie zamknięto granic, w restauracjach i barach w pobliżu mojego kościoła można było usłyszeć francuską wersję języka baskijskiego (euskera).
Zdaje się, że już w pierwszych dniach marca, respektując zalecenia służb sanitarnych, Kościół w Hiszpanii z wielką roztropnością zalecił, by rozdawać Komunię św. na rękę, usunąć wodę z kropielnic oraz zrezygnować z przekazywania znaku pokoju (w Hiszpanii wielu przekazuje sobie znak pokoju przez uściski i pocałunki).
Spowiadałem nie w konfesjonale, ale w salce przy kaplicy, zachowując bezpieczną odległość od penitentów. Już od dwóch tygodni kościoły są całkowicie zamknięte. Msze Święte odprawiam sam. Chodzę kilka razy dziennie do kościoła na chwile adoracji i modlitwę brewiarzową. Numery telefonu do parafii oraz Caritas są wywieszone na drzwiach kościoła. Jeśli zajdzie taka potrzeba, zanoszę wiatyk. W parafii nadal działa zespół Caritas, który pomaga najbiedniejszym rodzinom, bezdomnym, imigrantom. Czasem – zachowując wszelkie środki ostrożności – chodzę po mieście i wspomagam jałmużną bezdomnych, którzy w obecnej sytuacji zostali bez jakichkolwiek środków do życia, ponieważ większość sklepów, przy których zazwyczaj proszą o jałmużnę, zamknięto, zaś przy supermarketach zwykle stoi strażnik, który wpuszcza określoną liczbę osób i rozdaje rękawiczki ochronne.
Czas epidemii pokazuje też prawdę o człowieku. Wiele osób ma dobre serca, otwarte na wzajemną pomoc. Dzieje się wiele dobra. Młodzi troszczą się o swoich dziadków lub starszych sąsiadów, robiąc im zakupy.
Kilka dni temu przyszła do mnie pewna starsza parafianka z kopertą pełną banknotów o nominale 50 euro, prosząc, abym przekazał je rodzinom, którym niebawem może zabraknąć środków na opłacenie rachunków za prąd czy ogrzewanie.
Aktualnie mieszkańcy okolic ujścia rzeki Bidasoa oraz całej Hiszpanii żyją w strachu, ale także w ogromnej nadziei, że czas epidemii nie potrwa zbyt długo. Niektórzy zdążyli się już przyzwyczaić do nowych warunków. Supermarkety oraz niektóre sklepy spożywcze są otwarte. Robotnicy gdzieniegdzie pracują na rusztowaniach. Niektórzy chodzą w maskach (tych ciągle i wszędzie brakuje), większość ma rękawiczki ochronne. Policja jeździ samochodami z głośnikami i przypomina mieszkańcom o konieczności pozostawania w domach. Do południa jednak ruch na ulicach jest dość duży. Ludzie stoją w kolejkach, np. przy poczcie. Po południu pojawia się więcej patroli policji, które kontrolują prawie wszystkich. By poruszać się swobodnie, potrzebuję specjalnego dokumentu od biskupa (tzw. Certificado acreditativo de necesidad de desplazamiento). Ludzie mogą jedynie wychodzić na spacer z psami, co skrzętnie wykorzystują.
Codziennie o godz. 20.00 przez kilka minut Hiszpanie przez aplauz z balkonów swoich mieszkań wyrażają szacunek dla pracowników służby zdrowia oraz służb sanitarnych, którzy – często pozbawieni podstawowej ochrony – narażając swoje zdrowie i życie, troszczą się o chorych zainfekowanych wirusem.
W wielu miastach 25 marca miały się odbyć wielkie procesje – kościelne i miejskie – w związku z uroczystością Zwiastowania NMP. Nie odbyły się przemarsze w ludowych strojach przy akompaniamencie miejscowych orkiestr. Życie duchowe jednak nie zamarło. Zmieniła się jedynie forma. Uważam, że stała się głębsza. Wiele osób zaczyna dostrzegać to, czego dotychczas nie widziały. Ludzie modlą się w rodzinach, w swoich domach. Kościół diecezji San Sebastián za pośrednictwem transmisji w internecie jednoczy się w codziennej modlitwie Anioł Pański odmawianej w katedrze wraz z biskupem José Munillą. W internecie właśnie „pływa” bardzo wiele „dobrych ryb”: okruchów słowa Bożego, komentarzy, katechez, konferencji, rozmyślań, modlitw, medytacji…
Dziś w Hiszpanii jest już ponad 65 tysięcy potwierdzonych przypadków infekcji COVID-19, prawie 5 tysięcy osób zmarło. Niezwykle trudna sytuacja ciągle się pogłębia. Jest jednak nadzieja, że po tym czasie morowego mroku przyjdzie światło Wielkanocnego Poranka. W tym pomaga nam Matka Najświętsza, której w Fatimie Episkopat Hiszpanii i Portugalii zawierzył swoje kraje (Polskę także). Półwysep Iberyjski to bowiem Ziemia Maryi (Tierra di Maria)
Autor jest kapłanem archidiecezji katowickiej, doktorantem na Wydziale Prawa Kanonicznego Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie.