Zasadniczo dzisiejszy patron nie powinien nas specjalnie zainteresować. Dlaczego? Bo był typowy, czyli nudny.
Zasadniczo dzisiejszy patron nie powinien nas specjalnie zainteresować. Dlaczego? Bo był typowy, czyli nudny. Tak jak wielu innych wczesnośredniowiecznych świętych urodził się w znakomitej rodzinie. Tak jak wielu przed nim i po nim stanął przed wyborem: być wojownikiem czy duchownym? Tak jak wielu wybrał to drugie. I gdyby chociaż jego powołanie realizowało się poprzez cuda i dary nadprzyrodzone, ale nie. Wszystko w jego przypadku potoczyło się utartym szlakiem: najpierw formacja duchowa w klasztorze, potem formacja intelektualna w szkole katedralnej i na koniec wybór na biskupa w rodzinnej Saragossie. A dalej to co znamy : głoszenie kazań, zwoływanie synodów, służenie innym swoja wiedzą, bez wchodzenia w role Pana Boga. Słowem: nuda. Co prawda, była szansa na trochę niezwykłości w tym życiorysie, a to za sprawą „Etymologiarum...” czyli pierwszej udanej próby stworzenia encyklopedii katolickiej i powszechnej i to w VII wieku! Cóż jednak z tego, gdy dzieło to przypisano św. Izydorowi z Sewilli, a naszemu patronowi przypadła w udziale jedynie rola jego współredagowania. Czyli zaszczytne drugie miejsce i taki też, niewyróżniający się żywot zakończony w roku 651. Tylko, jeżeli faktycznie jest tak, jak mówię, to dlaczego nadal zajmuję państwu czas? Otóż winne jest temu jedno zdanie, które może wszystko odmienić. Cytuję: „W roku 631 objął stolicę biskupią, w chwili gdy nadciągały chmury: groza wojny, epidemie, głód i susza.”. No i właśnie... wychodzi na to, że bycie typowym w nietypowych czasach, to jednak duża ekstrawagancja. Zwyczajne stanowienie oparcia dla innych poprzez głoszenie homilii. Zwyczajne zarządzanie tym, co oddano mi w zarząd. Zwyczajne pokładanie nadziei w Bogu. A to wszystko w obliczu katastrofy. Czy to nie jest warte chwili naszej zadumy dużo bardziej niż wielkie cuda i znaki? I na koniec – dla nieprzekonanych - jeszcze fragment jednego z listów, który wyszedł spod pióra wspominanego dzisiaj biskupa Saragossy. Zaznaczam, pisany w połowie VII wieku. „Niechaj więc podniesie nas na duchu nadzieja zmartwychwstania, albowiem tych, których tutaj tracimy, tam zobaczymy na nowo; trzeba nam tylko wierzyć mocno w Chrystusa, to jest, zachowywać Jego przykazania. Jako Wszechmogącemu łatwiej Mu zbudzić zmarłego, niż nam pogrążonego we śnie. Ale kiedy tak oto rozprawiamy, nie wiadomo, dlaczego nam samym płyną łzy, a ducha wiary osłabia uczucie tęsknoty. Pożałowania godny jest los człowieka, a bez Chrystusa wszystko, czym żyjemy, daremne. O twarda i okrutna śmierci, która rodziny rozrywasz, przyjaciół dzielisz! Oto złamana już twoja potęga. Oto Ten, który groził ci wołaniem Ozeasza: "O śmierci, będę twoją śmiercią", strzaskał już twoje nienawistne jarzmo. (…) Jakże długo i wiele można by przywoływać z Pism świętych dla wspólnego pocieszenia. Ale niech nam wystarczy nadzieja zmartwychwstania i spojrzenie ku Zbawicielowi, w którym, na mocy wiary, już uważamy siebie za zmartwychwstałych, zgodnie ze słowami Apostoła: "Jeśli bowiem umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy". Czy wiecie państwo, kto pisał tak do swoich wiernych? Św. Braulion z Saragossy.