O tym dlaczego należy wykonywać jak najwięcej testów, skąd się biorą trudności z masowym testowaniem, jaka jest przewaga żmudnych testów molekularnych nad szybkimi serologicznymi i dlaczego w Korei wykonuje się znacznie więcej testów na koronawirusa niż w innych krajach z Tomaszem Benedykiem z Uniwersytetu w Cambridge rozmawia Wojciech Teister.
Wojciech Teister: Kilka tygodni temu WHO uspokajało, że ryzyko pandemii jest niewielkie, a dziś koronawirus SARS-CoV-2 jest obecny już prawie na całym świecie i w porównaniu z pandemią świńskiej grypy sprzed dekady znacznie bardziej zdestabilizował życie setek milionów ludzi. Czym ta choroba różni się od poprzedniej pandemii?
Tomasz Benedyk: Co roku mamy do czynienia z nowymi szczepami wirusa grypy, który często mutuje z racji na specyficzną organizację swojego materiału genetycznego. Jednocześnie jego ciągła cyrkulacja w populacji ludzkiej powoduje coraz większy arsenał odporności u osób starszych, stąd niespotkane dotąd szczepy atakują głównie osoby młode, które to też zazwyczaj cieszą się lepszym ogólnym zdrowiem. W przypadku SARS-CoV-2, jest to wirus nowy, dlatego szanse zachorowania u osób starszych są prawdopodobnie bardzo zbliżone do osób młodych, ale często mają bardziej niebezpieczny przebieg. Genetycznie spokrewnione SARS i MERS mają znacznie bardziej gwałtowny przebieg chorobowy, a ryzyko zarażenia innych ma miejsce głównie przy nasilonych symptomach, dlatego możliwa jest skuteczna izolacja chorych i zahamowanie transmisji wirusa na wczesnym etapie epidemii. SARS-CoV-2 z kolei wywołuje łagodną chorobę, potencjalnie nawet bezobjawowy przebieg, u większości zarażonych, a zarazem ma większy potencjał do rozprzestrzeniania się. Oznacza to, że nawet relatywnie niskie prawdopodobieństwo wystąpienia silnych powikłań, lecz przy potencjalnie dużej skali zachorowań, może przeciążyć możliwości szpitali. Dlatego strategią obraną przez większość krajów jest wprowadzania silnych ograniczeń w życiu publicznym, aby ‘przerywać łańcuch transmisji’ i spowolnić transmisję patogenu oraz, co najważniejsze, chronić osoby starsze i z chorobami przewlekłymi.
Czyli - paradoksalnie - łagodny w większości przypadków przebieg choroby COVID-19, staje się przyczyną masowego rozprzestrzenienia wirusa w populacji i powoduje ogromny efekt skali?
Dlatego właśnie WHO podkreśla konieczność wykonywania jak największej ilości testów molekularnych na osobach, które mogły mieć kontakt z zarażonym. Jest to jedyna pewna metoda diagnozy, nawet u osób z bezobjawową infekcją. Są to jednocześnie testy bardzo specjalistyczne wymagające odpowiedniego zaplecza i wyszkolonej kadry, stąd skala ich wykonywania jest ograniczona i każda osoba z symptomami grypo-podobnymi powinna się poddać 2-tygodniowej kwarantannie nawet bez potwierdzenia zarażenia SARS-CoV-2.
Brak powszechności wykonywania testów budzi w społeczeństwie wiele emocji. Wiele osób wzywa do tak szeroko zakrojonej akcji testowania na SARS-CoV-2 jak w Korei Południowej, gdzie wykonywano około 5 tys. testów na milion mieszkańców. Czy w Europie możliwe jest zastosowanie testów molekularnych na tak dużą skalę?
Przypadek Korei Południowej jest o tyle ciekawy, że dopiero po poprzedniej epidemii MERS w 2015 r., która dotknęła ten kraj, utworzono tam specjalny zcentralizowany system diagnostyczny na wypadek powtórki epidemii. Patrząc na dostępne statystyki, największą przeciętną liczbę testów mają kraje Półwyspu Arabskiego, które z kolei były najmocniej dotknięte MERS w 2012 roku. W obecnym momencie każdy kraj robi co może by z dnia na dzień zwiększyć możliwości testowania i jestem przekonany, że jest to olbrzymia lekcja na przyszłość, tym razem dla nas.
Niektórzy epidemiolodzy uważają, że robienie testów powszechnie po prostu zablokuje laboratoria…
Osoby, które miały kontakt z osobą zarażoną, powinny być w pierwszej kolejności poddawane testom. W Polsce, na obecnym etapie epidemii i przy szeroko stosowanych ograniczeniach życia publicznego, jesteśmy w stanie w miarę dokładnie śledzić łańcuchy transmisji wirusa poprzez testy. Im więcej testów możemy wykonać, tym dokładniejsze będą te dane. Nie każdy przypadek jesteśmy jednak w stanie wykryć, dlatego tak ważnym pozostaje tzw. 'social distancing', czyli ograniczenie fizycznego kontaktu przez wszystkich w celu przeciwdziałania potencjalnemu rozprzestrzenianiu się infekcji.
A czy ma w ogóle sens robienie testów powszechnie, osobom bezobjawowym, o których nie wiadomo, aby miały kontakt z osobą zakażoną?
Jak już wspomniałem, obecne manualne wykonywanie testów jest pracochłonne, a zatem musimy stosować kryteria selekcji osób, których im poddajemy. Przeprowadzanie testów powszechnych, bądź tzw. przesiewowych, wydaje mi się w najbliższym czasie nierealne na poziomie logistycznym. Należy jednak dokładać wszelkich starań, aby przepustowość laboratoriów rosła, gdyż w miarę wzrostu liczby wyników pozytywnych będzie też wzrastała liczba kolejnych testów koniecznych do wykonania. Trzeba również wziąć pod uwagę dynamikę sytuacji – osoby, u których w ostatnim czasie nie stwierdzono obecności wirusa, mogą nadal zarazić się nim w przyszłości.
Czy dostępne są innego rodzaju, prostsze testy na obecność SARS-CoV-2?
Coraz więcej mówi się o testach serologicznych, czyli takich, które umożliwiają detekcję przeciwciał świadczących o wcześniejszym zetknięciu się pacjenta z SARS-CoV-2. Pomimo ich szybkości i łatwości przeprowadzenia, charakteryzują się one niższą czułością i, co najistotniejsze, wynik pozytywny możliwy jest tylko po kilku do kilkunastu dni od infekcji. Myślę, że mogą one być użyteczne na dalszym etapie epidemii, lecz obecnie musimy polegać wyłącznie na żmudnych testach molekularnych.
W kilku krajach prowadzone są prace nad szczepionką na COVID-19. Które z tych badań są najbardziej zaawansowane?
Przez ostatnie lata dokonano olbrzymich postępów w rozwoju nowych strategii immunizacji populacji [nabranie odporności populacyjnej - wt] i testowano techniki, które nigdy wcześniej nie były w masowym obiegu, takie jak szczepionki mRNA. Obecnie jesteśmy świadkami bezprecedensowych skali i tempa badań naukowych nad szczepionką przeciwko temu nowemu patogenowi, słyszeliśmy już nawet o kilku wstępnych testach na ochotnikach. Muszę niestety ostudzić emocje, ponieważ takie badania, potwierdzające skuteczność i bezpieczeństwo szczepionek, trwają latami i nawet najbardziej optymistyczne prognozy mówią o 18 miesiącach. Naukowcy muszą mieć sto procent pewności, że lekarstwo, które będą chcieli podać wszystkim ludziom nie okaże się gorsze od choroby.
Dziękuję za rozmowę.
Tomasz Benedyk jest doktorantem Wydziału Patologii na Uniwersytecie w Cambridge ze specjalizacją wirusologii molekularnej. Wcześniej ukończył studia magisterskie na kierunku Medycyny Translacyjnej na Uniwersytecie Helsińskim.