Wyobraźcie sobie państwo, że macie 5 dzieci, że żyjecie na południu Włoch pod koniec XVIII wieku, że ledwie wiążecie koniec z końcem.
Wyobraźcie sobie państwo, że macie 5 dzieci, że żyjecie na południu Włoch pod koniec XVIII wieku, że ledwie wiążecie koniec z końcem. Waszym jedynym finansowym zabezpieczeniem jest lichy dom i pole. I nagle wasze najmłodsze dziecko, chłopiec, informuje was, że jego największym marzeniem, jest służyć Bogu jako kapłan. Z jednej strony to powód do dumy – Pan Bóg z waszej ubogiej rodziny powołuje kogoś na wyłączność dla siebie. Z drugiej, to spore zmartwienie - bo nauka w seminarium sporo kosztuje. Co zrobilibyście państwo w takiej sytuacji, tego nie wiem. Wiem natomiast, że ten, który stanął dokładnie przed takim dylematem, człowiek imieniem Makary z włoskiej miejscowości Lauria, zastawił swój dom i odwiózł syna do niższego seminarium w Policastro. Głęboko wierzył, że Pan Bóg wie co robi, wymagając od niego i jego rodziny poświęcenia wszystkiego, co stanowiło ich zabezpieczenie na przyszłość. Wielka więc była jego radość, gdy jego syn, 8 czerwca 1794 roku, otrzymał święcenia kapłańskie w katedrze w Marsico Nuovo. Ale tego, że zostanie on ustanowiony proboszczem w swojej rodzinnej parafii, że niejako wróci tam skąd wyszedł kompletnie odmieniony, tego Makary Lentini nie mógł sobie wymarzyć nawet w najpiękniejszych snach. A tak właśnie się stało – jego najmłodszy syn do końca swojego życia był proboszczem w Laurii. Co więc robił? To, co każdy proboszcz: dbał o swoich parafian, sprawował sakramenty, wygłaszał kazania, uczył katechizmu. Jedyne, czym się wyróżniał, to była gorliwość. Gorliwość w dbaniu o parafian, która odznaczała się tym, że ubogim oddawał dosłownie wszystko, co miał. Gorliwość w sprawowaniu sakramentów, która przyniosła mu przydomek "Anioła ołtarza". Gorliwość w głoszeniu kazań, które na przekór szaleństwa wojny o niepodległość, wierne były Pismu świętemu, a nie narodowej sprawie. I w końcu była jeszcze w jego życiu obecna gorliwość katechizowania, która uczyła młodych niezłomności wiary, bez względu na cały chaos otaczającego ich świata. Warto bowiem wspomnieć, że to właśnie w Laurii doszło w tamtym czasie do dwóch gigantycznych masakr – jednej, której mieszkańcy dopuścili się na stacjonujących w miasteczku żołnierzach – nota bene Polakach - i drugiej, która była karą za ten mord. Na tym krwawym tle pobożność, asceza i dzieła miłosierdzia wspominanego dzisiaj proboszcza, były przykładem i powodem wielu nawróceń. Kapłan ten zmarł na swojej plebanii wieczorem 24 lutego 1828 roku. Gdy papież Pius XI, publicznie uznawał heroiczność jego cnót, a było to 100 lat później, w roku 1935, powiedział o nim: był kapłanem "bogatym tylko w swoje kapłaństwo". Nic zresztą w tym dziwnego, skoro za życia nasz dzisiejszy patron zwykł mawiać: "Jezus Chrystus jest moim dobrem. Jezus Chrystus jest moim skarbem. Jezus Chrystus jest dla mnie wszystkim". Wiecie państwo o kim mowa? Bohater dzisiejszej historii to bł. Dominik Lentini, zwyczajnie niezwyczajny ksiądz proboszcz.