Nigdy do niczego się nie przyznawaj, złapią cię pijanego w samochodzie, to mów, że nie piłeś, znajdą ci dolary w kieszeni, to mów, że to pożyczone spodnie, a jak cię złapią na kradzieży za rękę, to mów, że to nie twoja ręka.
Nigdy do niczego się nie przyznawaj, złapią cię pijanego w samochodzie, to mów, że nie piłeś, znajdą ci dolary w kieszeni, to mów, że to pożyczone spodnie, a jak cię złapią na kradzieży za rękę, to mów, że to nie twoja ręka. Nigdy się nie przyznawaj. Brzmi znajomo? Powinno, bo to cytat z rozmowy. Ale bynajmniej rozmowa ta nie została potajemnie nagrana w jakiejś restauracji. Usłyszeć ją mógł każdy, kto oglądał film „Młode wilki”. Oczywiście zasady, by do niczego się przyznawać i iść w zaparte, nie wymyślił reżyser tego obrazu, Jarosław Żamojda, w roku 1995 - jest ona stara jak świat. Stara i sprawdzona, choć akurat obecnie, w dobie, gdy wszystkie nasze słowa czy gesty podlegają nieustannej rejestracji, trudniej się ją realizuje. Ale nawet wtedy, kiedy zostaniemy skonfrontowani z obciążającymi nas nagraniami, łatwiej jest powiedzieć 'To nie ja' niż przyznać się do winy i ponieść karę. W końcu ordynarne kłamstwo i brak odpowiedzialności za swoje czyny są dzisiaj w cenie. Z tego też tytułu, kto wie czy dzisiejszy święty, nie powinien zostać ogłoszony przez Kościół patronem pierwszej pomocy na dzisiejsze czasy, zamiast – jak do tej pory – być jedynie orędownikiem osób cierpiących z powodu przepukliny. A mowa o Konradzie Confalonierim, który urodził się około roku 1290 w zamożnej, włoskiej rodzinie. Stosunkowo wcześnie stracił oboje rodziców, ale za to był bogaty z domu i doskonale się ożenił. Taki młody bóg, można by rzec. Przynajmniej do momentu, gdy w 1313 roku przez zupełny przypadek nie doszło do tragedii. Oto Konrad wraz z przyjaciółmi udaje się by zapolować w pobliskim lesie. Rozjeżdżają się w różne strony, każdy liczy na obfite łowy. Niestety, bohater naszej dzisiejszej historii nie ma tego dnia szczęścia do zwierzyny, dlatego podpala zarośla, by wypłoszyć ją z ukrycia. Wywołuje tym samym niechcący pożar, który obejmuje część lasu, pola uprawne i zagrody. Konrad wystraszony ogromem zniszczeń ucieka stamtąd, postanawiając nie przyznawać się nikomu. W międzyczasie rozpoczynają się jednak poszukiwania winnego, a podejrzenia padają na pewnego chłopa. Ten na torturach wyznaje ostatecznie, że jest poszukiwanym podpalaczem i zostaje skazany na karę śmierci. Co robi nasz młody myśliwy na wieść o tych wydarzeniach? Choć się boi, idzie do namiestnika, który wydał wyrok śmierci i przyznaje się do winy. Ocala swoje życie, ale zadośćuczynienie za straty spowodowane przez pożar, pochłaniają prawie cały jego majątek. Tragedia? Z pewnością, ale nie z Bożej perspektywy. Okazuje się bowiem, że wydarzenie to - zarówno dla Konrada, jak i jego żony - staje się duchowym przebudzeniem. Ona wstępuje do klasztoru klarysek w Piacenzy, on do III zakonu św. Franciszka. Prowadzi życie ascetyczne, pielgrzymuje do wielu włoskich sanktuariów. Ostatecznie dociera na Sycylię, do miejscowości Noto. Liczy sobie ponad 50 lat, gdy buduje w jej pobliżu pustelnie. Spędza w niej czas na modlitwie oraz umartwieniach, żyjąc tylko z jałmużny, którą zbierał raz w tygodniu. Umiera 19 lutego 1351 roku. Jego ciało zostaje pochowane w kościele św. Mikołaja w Noto. Czy wiecie państwo o kim mowa? O św. Konradzie z Piacenzy – tej samej, w pobliżu której dopuścił się największego zła, i z której wyruszył w długą pielgrzymkę do chwały nieba.