Czy łatwo jest być proboszczem? Albo biskupem?
Czy łatwo jest być proboszczem? Albo biskupem? Czy - jak chcą tego często media – to tylko ciepła posadka w hierarchii Kościoła, czy może ciężkie do udźwignięcia brzemię? Niech za odpowiedź posłuży życiorys dzisiejszego patrona. Proboszcza kościoła katedralnego Hagia Sofia w Konstantynopolu. W jaki sposób objął ten niezwykle eksponowany w Cesarstwie Wschodnim urząd i kim był wcześniej – nie wiemy. Wiemy natomiast z całą pewnością, że na godności kustosza katedry w stolicy Bizancjum się nie skończyło. Oto bowiem w lipcu 446 roku nasz dzisiejszy patron zostaje wybrany na patriarchę Konstantynopola po św. Proklusie. I dopiero wtedy można o nim powiedzieć, że ma pełnię władzy we Wschodnim Kościele, bogactwo i swobodny dostęp do cesarza oraz jego dworu. Czyli sukces? Po ludzku patrząc – tak. Jednak z perspektywy wierności Bogu, dopiero teraz zaczęły się w jego życiu prawdziwe kłopoty. Zaczęło się od konfliktu z Chryzafem, wysokim urzędnikiem cesarza Teodozjusza II, który spodziewał się, że za udzielone biskupowi poparcie otrzyma od niego kosztowny prezent. Ponieważ nic nie dostał, zapamiętał to sobie dokładnie. Sytuacji nie poprawiło również zwołanie do Konstantynopola synodu w roku 448, na którym wspominany dzisiaj hierarcha potępił naukę Eutychesa, który głosił, że Chrystus miał tylko jedną naturę Boską, podobnie jak i jedną osobę. Sam papież, św. Leon I Wielki, w osobnym liście pochwalił naszego patrona za taką decyzję, dając przy tej okazji jasny wykład nauki Kościoła. Cóż jednak z tego, skoro Rzym był daleko, a na cesarskim dworze w Konstantynopolu Eutyches cieszył się nadal poparciem. I to poparciem tak wielkim, że cesarz zwołał z jego inicjatywy do Efezu nowy synod, na którym błędną naukę Eutychesa ogłoszono prawowierną i nakazano się jej trzymać, a dotychczasowego patriarchę Konstantynopola ogłoszono heretykiem, wyłączono z Kościoła i skazano na wygnanie. I wcale nie odbyło się to w kulturalnej atmosferze, bo wierni papieżowi biskupi - z hierarchą Konstantynopola na czele - zostali dosłownie przewróceni na ziemię, skopani i pobici, a legaci musieli ratować swoje życie ucieczką. Nic więc dziwnego, że synod ten przeszedł do historii jako "zbójecki" i wprost przyczynił się do śmierci dzisiejszego patrona. Ranny i traktowany jak zbrodniarz, zmarł w 449 roku, w drodze na miejsce swojego zesłania. Nie minęło jednak 12 miesięcy od tej zbrodni, a ze światem na skutek wypadku pożegnał się także cesarz Teodozjusz II, co wszyscy potraktowali jako jawną karę Bożą. Jego następca na tronie, Marcjan, wraz ze swoją małżonką, św. Pulcherią, zadbali więc o to, by doczesne szczątki bohatera naszej dzisiejszej historii z należytym szacunkiem powróciły do Konstantynopola, a sobór w Chalcedonie w roku 451 potępił naukę Eutychesa i unieważnił wszystkie kary, jakimi za życia obłożono dzisiejszego patrona. Wiecie państwo kogo? Św. Flawiana, patriarchę, który bardziej cenił sobie wierność Bogu niż powierzoną sobie funkcję.