"Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to." – to słowa Jezusa, które wypowiedział o dzisiejszym patronie.
"Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to." – to słowa Jezusa, które wypowiedział o dzisiejszym patronie. Czy oznacza to, że to patron z czasów apostolskich? Bynajmniej. I co więcej on sam nawet tych słów nie usłyszał. Kto nam więc je przekazał? Jego penitentka, św. Faustyna Kowalska. Bo począwszy od roku 1932 człowiek ten był spowiednikiem sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia i to tam właśnie spotkał siostrę Faustynę. Ona znalazła w nim mądrego spowiednika, który był inspiratorem powstania jej Dzienniczka Duchowego, a on za jej przyczyną stał się czcicielem Miłosierdzia Bożego i stworzył podstawy teologiczne tego kultu. I to wtedy także, w swoim "Dzienniczku", siostra Faustyna zapisała obietnicę Pana Jezusa, dotyczącą dzisiejszego patrona, który pomagał jej przekazać prawdę o Miłosierdziu Bożym: "Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to. Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam.". Dlaczego Pan Jezus dodał do tej obietnicy owo zdanie o cierpieniu? Może po to, by wskazać, że orędzie o Bożym Miłosierdziu nie zostanie od razu przyjęte przez ludzi entuzjastycznie. Że wymagać będzie od tego kapłana cierpliwości i pokory, gdy zobaczy jak Boża tajemnica zmagać się musi z procedurami Kościoła. A może owa wzmianka o cierpieniu miała także dzisiejszemu patronowi uświadomić, że spotkanie z siostrą Faustyną wyznacza dopiero połowę jego życia. I że miarą tego życia nie będą naukowe sukcesy, tylko wytrwałość w znoszeniu tego, co po ludzku trudne. Bo faktycznie, do czasu owego spotkania ze św. Faustyną, jego życie było cierpliwym zdobywaniem kolejnych naukowych stopni i wypełnianiem akademickich zadań – zatem studiował, badał i wykładał pedagogikę, katechetykę, homiletykę, teologię pastoralną i ascetyczną. Uczył też języków łacińskiego i rosyjskiego, samemu władając ponadto niemieckim, angielskim i francuskim. Mógłby więc o sobie powiedzieć: "Jestem człowiekiem spełnionym, moja praca układa się po mojej myśli. Formuję przecież młodych ludzi, młodych kapłanów". A jednak człowiek ten nie za pomyślność w pracy, tylko za cierpienie ma zostać nagrodzony przez Boga. Ponieważ słowa te padają w cieniu zbliżającej się II wojny światowej, można je połączyć z ukrywaniem się w czasie okupacji niemieckiej w okolicach Wilna, z rzeczywistością pracy w Seminarium Duchownym w Wilnie w czasie okupacji radzieckiej, z ucieczką przed aresztowaniem. Ale równie dobrze słowem 'cierpienie' można opisać także każdy moment życia tego kapłana, w którym brał na swoje barki swój krzyż i bez wytchnienia szedł za Chrystusem. I w tym sensie wytrwałość na tej drodze, w równym stopniu co orędzie o Bożym Miłosierdziu, zaprowadziła go do chwały ołtarzy. Kogo? Zmarłego 15 lutego 1975 roku błogosławionego Michała Sopoćko, prezbitera.