Dzisiejszy patron może nas uwierać. Może, bo jest niewygodny. I nie tylko dlatego, że to męczennik, ale także dlatego, że radykał.
Dzisiejszy patron może nas uwierać. Może, bo jest niewygodny. I nie tylko dlatego, że to męczennik, ale także dlatego, że radykał. Spytacie państwo, co może być bardziej radykalne od oddania życia w imię Tego, w którego się wierzy jako Bożego Syna? Zatem posłuchajcie. O naszym dzisiejszym patronie niewiele wiadomo, właściwie jego życie zaczyna się dla nas tam, gdzie po ludzku się kończy. Oto staje przed nami młody legionista urodzony najprawdopodobniej w miejscowości Euchaita w Poncie, tej samej w której trzy wieki wcześniej urodzić się miał Poncjusz Piłat. Piłat jak wiemy miał spory kłopot w tym, by jednoznacznie opowiedzieć się za Jezusem, wolał umyć od tego ręce, a nasz młody legionista? On dał płomienne świadectwo tego, w co wierzy. Zanim jednak wszyscy w Amazji, to jest w miejscowości, w której stacjonowała jego kohorta, zobaczyli jego ogniste wyznanie wiary, jedna mała uwaga o charakterze historycznym. Oto w roku 303 władający cesarstwem Dioklecjan rozpoczyna swoje ostatnie, największe i najkrwawsze prześladowanie chrześcijan. Dokładnie 23 lutego 303 z rozkazu cesarza zostaje zniszczony kościół w Nikomedii, ówczesnej siedzibie władcy. Następnego dnia wydany zostaje edykt nakazujący burzenie świątyń chrześcijańskich i palenie świętych ksiąg wyznawców Chrystusa w całym Imperium. Latem opublikowano drugi edykt, nakazujący uwięzienie przywódców chrześcijańskich, a jesienią trzeci, mocą którego odstępcy od chrześcijaństwa mieli być zwolnieni, a pozostałych skazywano na tortury i śmierć. A ponieważ wykonywanie owych edyktów musiało odbywać się z pomocą wojska, więc w pierwszej kolejności podlegali owej weryfikacji żołnierze służący w legionach. Każdy z nich miał potwierdzić swoją wierność cesarzowi przez złożenie ofiary z kadzidła na ołtarzach pogańskich bóstw. I tu pojawia się właśnie nasz legionista z Pontu, który odmawia wykonania tego rozkazu. Lokalny trybun rzymski zamiast wydać wobec niego wyrok śmierci daje mu jednak czas do namysłu — być może dlatego, że ma do czynienia z niezwykle młodym człowiekiem. Ponieważ jednak nasz żołnierz nie uważa, by było się tutaj nad czymś specjalnie zastanawiać, odchodzi i jeszcze tej samej nocy podpala świątynię pogańskiej bogini-matki Kybele, której miał oddać publicznie cześć. Łuna bije wysoko w nocne niebo, a on bynajmniej nie ucieka. Czeka na strażników, by zostać zakutym w kajdany i odprowadzonym do lochów. Co oczywiste, za świętokradztwo zostaje skazany na śmierć, którą poprzedzają tortury. Ostatecznie, ten który złożył płomienne wyznanie wiary, zostaje żywcem spalony na stosie. Jest 17 lutego 306 roku. Za 9 lat, po edykcie mediolańskim kończącym ostatecznie czas prześladowań chrześcijan w Imperium, jego szczątki trafią do rodzinnego miasta Euchaita w Poncie, a on sam zostanie wyniesiony do chwały ołtarzy. Św. Grzegorz z Nyssy odnotuje nawet, że do dzisiejszego patrona zwracano się z prośbą o wstawiennictwo w czasach ważnych bitew. Ta praktyka przetrwa zresztą aż do średniowiecza, a on sam zostanie jednym z patronów wypraw krzyżowych w obronie Ziemi Świętej. On, czyli kto? Św. Teodor z Amazji.