Aktor Michał "Misiek" Koterski był gościem spotkania dla mężczyzn, organizowanego w Warszawie przez wspólnotę Wojowników Maryi.
Wypełniony po brzegi mężczyznami kościół bł. Władysława z Gielniowa na Natolinie robił wrażenie. Szczególnie, gdy rzesza panów, z podniesionymi rękami, męskimi głosami wspólnie odmawiała różaniec. Na ołtarzu ustawiono relikwie świętych, a obok kopię staromiejskiego wizerunku Matki Bożej Łaskawej - patronki Warszawy oraz ikonę świętego Michała Archanioła.
Na drugim w tym roku spotkaniu zorganizowanym przez Wojowników Maryi kontynuowano temat z poprzedniego zjazdu, który odbył się 12 stycznia w Legionowie: "Ojciec i córka. Jak być bohaterem dla swojej córki".
Poza Eucharystią, adoracją Najświętszego Sakramentu, modlitwami i konferencjami, przewidziano też czas na świadectwa. O swoim nawróceniu i nowym życiu z Bogiem opowiadał aktor i satyryk Michał "Misiek" Koterski.
Szczerze mówił o życiu w lęku, wstydzie i braku miłości. O narkotykach, które brał przez większość życia, o uzależnieniu od alkoholu, otaczaniu się ludźmi, którzy krzywdzą innych oraz o nieustannej stracie. I o show biznesie, który ma blaski i cienie.
- Szedłem przez życie raniąc bliskich i innych ludzi. Nic nie było dla mnie wartością, nie miałem "kręgosłupa", byłem jak liść na wietrze, który lądował tam, gdzie były fajne imprezy, fajne towarzystwo, gdzie mieli wódę i dragi za darmo. Ukończyłem różne terapie, przeszedłem przez wiele ośrodków i doszedłem do momentu, w którym nie potrafiłem żyć ani z narkotykami, ani bez nich. Pięć lat temu byłem już tak umęczony życiem, w takim ogromnym smutku, że uklęknąłem i powiedziałem tak prosto z serca: "Boże, zabierz mi tę obsesję brania, a zrobię wszystko, żeby już nigdy nie wrócić do narkotyków". I tak się stało, przestałem odczuwać głód narkotykowy. Poczułem radość, ale z drugiej strony bałem się, żeby to nie zniknęło. Zacząłem ciężko pracować nad sobą - mówił aktor.
Opowiadał o cudownych interwencjach nieba, targowaniu się z Bogiem i nawróceniu, jakiego doświadczył w Medjugorie.
- W najtrudniejszych momentach Jezus niósł mnie na plecach, dawał niesamowite znaki. Zawsze gdzieś towarzyszył mi wizerunek Maryi i miałem poczucie, że Ona nie pozwoli mi umrzeć - wyznawał "Misiek". I przyznawał: - Jestem na początku drogi, Boga się dopiero uczę. Jestem Mu wdzięczny za te wszystkie doświadczenia, za te złe, za przeciwności losu nawet bardziej niż za dobre, bo to są łaski, które dają rozwój, za jakiś czas coś dobrego z nich wynika. Trzeba tylko zaufać.