Poznałem go w Libanie. Urzekł mnie niezwykłą gorliwością, duchowym zapałem i pragnieniem życia w służbie dla Jezusa. Dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dopiero później dowiedziałem się o pewnej bolesnej i błogosławionej zarazem historii z jego życia.
Kończyłem już wtedy pracę nad książką o św. Szarbelu. Pozostały ostatnie wątki do zredagowania i subtelne kwestie do weryfikacji. Pozostały też pragnienia. Jednym z nich było przejście istotnego z punktu widzenia moich badań fragmentu Świętej Doliny (Wadi Kadisza) – miejsca, gdzie już w czasach poprzedzających Edykt Mediolański przebywali chrześcijanie, a początki życia eremickiego sięgały do czwartego wieku. Na skraju Świętej Doliny urodził się św. Szarbel, jej dnem i stromymi zboczami wędrował nieraz, mijając pustelnie i ukryte w skałach klasztory. Chciałem poznać jego ścieżki. Moi libańscy przyjaciele – katolicy z Kościoła maronickiego – podchwycili mój pomysł i w czasie jednej z wypraw do Libanu pomogli mi zorganizować trekking przez Świętą Dolinę. Na pytanie, kto mnie poprowadzi, mieli tylko jedną odpowiedź: ksiądz Hani Tawk, proboszcz parafii w Baszarri. Hani jest najlepszym specjalistą od Świętej Doliny – zna w niej niemal każdy kamień, a jego wiedza na temat historii, geografii i geologii tego miejsca jest tak rozległa, że prowadzi również wykłady w maronickim Uniwersytecie Ducha Świętego w Kaslik. Nadarzyła się więc niezwykła okazja, żeby skorzystać z jego pomocy.
Ksiądz Hani z radością przystał na propozycję wspólnej wyprawy. Ponieważ w małej grupie mieliśmy wyruszyć wczesnym rankiem, dzień wcześniej, wieczorem, przyjechał po nas i zawiózł do swojej parafii, na skraju Wadi Kadiszy. Czekało tam ognisko, kolacja i sąsiedzi – mieszkańcy wioski, którzy przywitali nas na miejscu. Już wtedy urzekła mnie niezwykła zażyłość, która między nimi panowała. Hani znał ich wszystkich, a oni znali Haniego, rozmawiali z nim o ważnych dla nich sprawach, byli blisko. Tej nocy nasz przewodnik spał z nami w ubogim domu należącym kiedyś do jego matki. My w skromnych łóżkach, a on na ziemi, na materacach. Na drugi dzień, w drodze powrotnej, kilkukrotnie zatrzymywał samochód – raz, żeby przywitać się z przechodzącym ulicą parafianinem, innym razem – żeby z przyczepy stojącego na skraju drogi pickupa wziąć dla nas kilka świeżych, dorodnych jabłek, przy pełnej zgodzie i życzliwej akceptacji ich właściciela. Wiedziałem też, że wiele ewangelizuje i pomaga ubogim. W czasie wędrówki przez dolinę z pasją i zaangażowaniem pokazywał nam jej rozmaite detale. Tego dnia odwołał swoje zajęcia w szkole (uczył katechezy) i na uniwersytecie. Był całkowicie do dyspozycji, nie godząc się na żadne wynagrodzenie za poświęcony nam czas. Gdy żegnaliśmy się po długim dniu, wieczorem, wiele razy zapewniał mnie, że klucze do jego domu są dla mnie w każdej chwili dostępne. Pokazał mi część mieszkania, którą oddaje do mojej dyspozycji na tak długo, jak tylko będę potrzebował, a widząc mój zdumiony wzrok, powiedział krótko: w Chrystusie jesteśmy braćmi.
Kilka miesięcy później, gdy opowiadałem o tym wszystkim jednemu z moich libańskich znajomych, zapytał mnie, czy znam historię matki księdza Haniego? Zaprzeczyłem. Wówczas mi ją opowiedział. Hani był już wtedy proboszczem, ciągle w rozjazdach, od rana do nocy zaangażowany w pracę duszpasterską, w spowiedź, Eucharystię, posługę ubogim. Jego matka, starsza kobieta, pozostała sama w dużym mieszkaniu. Zdecydowała więc, razem z Hanim, że przygarną pewnego bezdomnego młodzieńca z wioski. Chłopak mieszkał z nią przez dwa lata. Dostawał jedzenie, miejsce do spania, wszelkie możliwe wsparcie. W zamian wykonywał różne przydomowe prace. Pewnego dnia, ksiądz Hani otrzymał telefon z informacją, że jego matka nie żyje. Chłopak zabił ją, okradł z jakiejś drobnej sumy pieniędzy i uciekł. Złapany, stanął w sądzie twarzą w twarz z księdzem Hanim. I wówczas mój znajomy proboszcz poprosił sąd o ułaskawienie dla winowajcy. Powiedział, że jest chrześcijaninem, że całkowicie wybacza zabójcy swej matki i nie domaga się dla niego żadnej kary. Wedle prawa państwowego kara nie mogła być całkowicie anulowana. Młodzieniec musiał odsiedzieć wyrok, jednak został on złagodzony. A ksiądz Hani? Zyskał niezwykły szacunek u swoich parafian i okolicznych mieszkańców. Tego właśnie doświadczyłem obserwując jeden dzień z jego życia w Libanie. Zrozumiałem wówczas coś jeszcze. To nie nasze subtelne dyskusje, spory i kłótnie – na przykład te o zachowanie czy też zniesienie celibatu – rozwiną i wzmocnią Kościół. Dla Boga liczy się najpierw miłość i pasja życia autentyczną wiarą. Ksiądz Hani – katolicki proboszcz Kościoła maronickiego – w zgodzie z prawem Kościołów wschodnich ma żonę i trójkę dzieci. Poznałem ich w Libanie. Czy nie byłoby lepiej, żeby żył w celibacie? Pewnie znaleźlibyśmy wiele ważnych przemawiających za tym racji. Widząc, jak Bóg posługuje się Hanim, zrozumiałem jednak, że dla mojej wiary ma to drugorzędne znaczenie.