W poniedziałek przypadało w liturgii dowolne wspomnienie św. Błażeja, biskupa Sebasty. To dzisiejsza Turcja. Tam właśnie miał cudownie uleczyć syna pewnej kobiety, któremu gardło przebiła ość, uniemożliwiając oddychanie i groziło mu uduszenie.
Dla upamiętnienia tego wydarzenia Kościół do dziś w dniu św. Błażeja błogosławi gardła. Na dzień św. Błażeja robi się zwykle małe świece, zwane "błażejkami", którymi po poświęceniu dotyka się gardła. W niektórych stronach Polski poświęca się jabłka i daje do spożycia cierpiącym na ból gardła. Jest on patronem między innymi mówców, śpiewaków i wszystkich muszących dbać o swoje gardło i struny głosowe. Przyzywany jest więc podczas chorób gardła.
Kiedy więc w poniedziałek błogosławiłem świece, żeby udzielić i przyjąć błogosławieństwo za wstawiennictwem tego świętego moją uwagę przykuły towarzyszące temu słowa ze wstępu: będziemy mogli otrzymać specjalne błogosławieństwo połączone z prośbą o zachowanie od chorób gardła i języka, i samej modlitwy: Prośmy Boga, który jest źródłem życia, o zdrowie gardła i o właściwe korzystanie z daru mowy, abyśmy umieli używać języka na chwałę Bogu i pożytek ludzi.
Szkoda, że tak nie wielu już mówców, śpiewaków i muszących dbać o swoje gardło korzysta ze wstawiennictwa św. Błażeja, nie mówiąc już o modlitwie o właściwe korzystanie z daru mowy jeśli już nie chwałę Bogu, to przynajmniej na pożytek ludzi.
W minioną niedzielę na deskach Teatru Korez odbyła się premiera „Nerwicy natręctw” Laurenta Baffie w reżyserii duetu Mirosław Neinert, Robert Talarczyk, z udziałem Grażyny Bułki, Ewy Kubiak, Barbary Lubos, Huberta Bronickiego i obu reżyserów. Rzecz dzieje się w poczekalni do znanego psychiatry. Spotyka się kilku pacjentów cierpiących na różne fobie: niekontrolowane przeklinanie, przeliczanie wszystkiego, strach przed bakteriami, powtarzanie każdego zdania, niemożność stanięcia na linii. Gdy nieobecność doktora się przedłuża pacjenci zaczynają się leczyć sami.
Czemu zestawiam to liturgiczne wspomnienie świętego z tą teatralną premierą? Ano przede wszystkim przez tę fobię niekontrolowanego przeklinania. To się fachowo nazywa zespół Touretta. Jak mówi definicja, to patologiczna, niedająca się opanować potrzeba wypowiadania nieprzyzwoitych słów lub zdań, przekleństw lub obelg kierowanych do obcych. Mogą być to pojedyncze przekleństwa lub złożone zdania. Ponoć na to zaburzenie cierpi mniej niż 15% pacjentów.
I tu mam poważną wątpliwość. Bo przypatrując się naszemu życiu rodzinno – sąsiedzko – społeczno - towarzysko politycznemu i przysłuchując choćby tylko okazjonalnie towarzyskim i ulicznymi rozmowom śmiem twierdzić, że jesteśmy już zarażeni zespołem Touretta i wygląda to na epidemię.
Sprawa wygląda na beznadziejną, bo tak liczna terapia grupowa nie ma raczej racji bytu i jej skuteczność byłaby raczej wątpliwa, a z religijnej praktyki przyjmowania błogosławieństwa za wstawiennictwem św. Błażeja, choćby tylko na dobry początek, też już mało kto korzysta.
Jest jednak jakieś światełko w tunelu. Okazało się bowiem, że w czasie tej amatorskiej terapii grupowej sami pacjenci dotknięci tymi przeróżnym fobiami zauważyli, że były takie chwile, momenty, kiedy to byli w stanie zapanować nad swoim natręctwem. I działo się to zawsze wtedy, kiedy to choćby na chwilę tylko, byli w stanie oderwać uwagę od siebie i poświęcić innemu. I to zdaje mi się jest klucz do powolnego, a jednak możliwego wychodzenia z przeróżnych i zdaje się, że coraz częstszych naszych natręctw.
Bo to, i to nieustanne przeliczanie wszystkiego, czy to się opłaca? Finansowo, ekonomicznie, politycznie, poparciowo i wizerunkowo. Ale też ta wszechobecna niemożność stanięcia na linii, bo przepis, procedura, urzędniczo przełożeńsko polityczna racja. No i jeszcze ten strach przed bakteriami i wirusami. Pewno każdy z nas mógłby dołożyć do tego jeszcze sporo od siebie, jakieś własne trapiące go natręctwo.
Skąd więc biorą się te wszystkie nasze fobie i natręctwa? Lapidarnie mówiąc, z przerośniętej koncentracji na sobie, na swojej roli, znaczeniu, funkcji, sprawowanym urzędzie.
Jeśli więc chcemy ulżyć sobie i innym, to wystarczy częściej odrywać uwagę od siebie i poświęcać innemu.
Nic tak nie gubi jak, jak zaślepienie samym sobą i nic tak nie pomaga, jak odrywanie wzroku od siebie.