„Dwóch papieży” to film szeroko reklamowany, a obsada – Anthony Hopkins i Jonathan Price zapowiada, że aktorsko może być dobrze, ba, nawet bardzo dobrze. W każdym razie dużo się o tym filmie słyszy, więcej nawet niż całkiem niedawno o serialu „Młody papież”, w którego role wcielił się Jude Law. Obiecuję sobie nie tylko „Dwóch papieży” obejrzeć, ale może i wrażeniami się z Państwem podzielić.
Jakie te wrażania będą – nie wiem. Bo nie feruję ocen zanim czegoś nie przeczytam czy - jak w przypadku filmu czy spektaklu teatralnego – nie zobaczę. A nie jest tak, że zupełnie nie mam obaw o to co zobaczę. Wreszcie takie dzieła popularnych pisarzy jak „Anioły i demony” Dana Browna czy – to już kompletny gniot - „Konklawe” Roberta Harrisa pokazują jak łatwo pisząc coś o papiestwie wpaść w sidła fantazji i ponowoczesnych stereotypów. Dla jasności – nie jest tak, że wspomniane tu powieści mnie obrażają jako katolika. Obrażają mnie jako czytelnika, bo są po prostu lichą literaturą. Zwłaszcza „Konklawe” oceniam jako pozycję żenująco słabą. Przedstawiany przez nią wyimaginowany przebieg wyboru nowego Ojca Świętego jest do bólu schematyczny. Dla w miarę inteligentnego czytelnika finał staje się przewidywalny już po kilkunastu stronach lektury. Nowym papieżem zostaje nieznany nikomu kardynał z Filipin, który jako jedyny jest dobrym człowiekiem w prawdziwym „kłębowisku żmij” za jaki autor każe uważać pozostałych kandydatów. A jeszcze - na dodatek – ów filipiński kardynał okazuje się kobietą… To może jednak przesadny trybut składany (po)nowoczesnym modom. Połączenie zestawu startych stereotypów i uprzedzeń z postępową ideologią powoduje, że, tak ważnego dla thrillera efektu zaskoczenia po prostu nie ma; pojawia się za to poczucie żenady, jaką za nasze pieniądze zafundował nam autor.
W powieści Browna „Anioły i demony” pewien podstępny duchowny, przedstawiany, a jakże, jako fanatyk wiary katolickiej, truje — słuchajcie, słuchajcie — papieża, zabija czterech kardynałów, detonuje nad Watykanem ładunek o sile przewyższającej bombę atomową, sam ratując się skokiem na spadochronie. A wszystko po to tylko, po to, by… wzmocnić wiarę. Jakim sposobem? Otóż szaleniec ów chce ożywić wiarę katolicką przez stworzenie poczucia zagrożenia. Wszystkie zbrodnie bowiem zamierza przypisać tajemniczemu bractwu illuminatów, od wieków grupującemu wrogów Kościoła katolickiego. Do umocnienia wiary przyczynić się ma także niby-cudowne ocalenie zbrodniczego duchownego, który detonując bombę, sam, jako się rzekło, szczęśliwie ewakuuje się dzięki spadochronowi, po to, by — no, oczywiście — zostać… nowym papieżem. Czy muszę dodawać, że ów zbrodniczy duchowny z powieści Browna sam okazuje się przy okazji synem papieża, którego uśmiercił? Całe szczęście, zbrodnicze plany krzyżuje mu bohater, doktor Langdon, który, przejrzawszy zamiary fanatyka, skacze z tego samego co on helikoptera, tyle, że… z płaszczem zastępującym spadochron. Bez obaw, nie tylko przeżyje, ale jeszcze da do wiwatu… „Dwóch papieży” też reklamowane jest dość sensacyjnym cytatem: „Jeśli to zrobisz, na zawsze zniszczysz papiestwo”. Ale, jako się rzekło, z osądem poczekam, aż film obejrzę. Swoją drogą gdy idzie o temat „dwóch papieży” to mógłbym podrzucić twórcom temat sensacyjny, acz dzisiaj chyba jednak niemodny. Oto w XVI wieku tureckie imperium Osmanów zagrażało chrześcijańskiej Europie w stopniu dzisiaj trudno wyobrażalnym. I wtedy właśnie doszło do decydującego starcia pod Lepanto (1571). Otóż nikt nie zasłużył się bardziej wiktorii pod Lepanto niż papież Pius V. Jego poprzednik - Pius IV, cieszył się opinią człowieka opanowanego, tolerancyjnego, obytego w świecie, ceniono powszechnie jego zmysł polityczny i nienaganne maniery. Jednak ten papież renesansu bez sukcesu próbował odeprzeć islamską nawałnicę. Pius V zaś „wszystko co miał zawdzięczał Kościołowi, któremu służył z niepokojącą żarliwością” [Roger Crowley Imperia morskie. Batalia o panowanie na Morzu Śródziemnym 1521-1580 Rebis Poznań 2012], nie cieszył się bynajmniej popularnością. Ba, nie szczędzono mu najbardziej zjadliwych złośliwości. „Byłoby dla nas lepiej, gdyby obecny Ojciec Święty nas opuścił, niezależnie od tego, jak wielka, niezwykła, niezrównana i wyjątkowa jest jego świętobliwość”. A przecież to dzięki sztuce dyplomatycznej Piusa V Europa ocalała. I jeszcze uwaga z jeszcze innym papieżem w tle. Tym razem z wydanej pod koniec roku książki wybitnego filozofa, Leszka Kołakowskiego [zatytułowanej] „Chrześcijaństwo”.
Powiada Kołakowski: „Wielki Innocenty III, papież żelazny, teokrata i geniusz polityczny, napisał był, jeszcze zanim się tronu papieskiego dorobił, dziełko O nędzy doli człowieczej. Zdaje się, że kościół do swoich czasów się adoptował i sugeruje nam, że będzie na świecie coraz weselej. A ja właśnie nie myślę wcale, że będzie coraz weselej, i nawet śmiem mniemać, że jest zadaniem Kościoła, by to właśnie, za przykładem Innocentego III, mówić, choćby narażając się na ośmieszenie i (głupi) zarzut, że Kościół życia nie zna” (Leszek Kołakowski, Chrześcijaństwo, Znak, Kraków 2019, s.501). Tyle Leszek Kołakowski. Do lektury tekstów profesora Kołakowskiego zachęcam nie po raz pierwszy.