Jest XII wiek we Francji. Wiek pełen niepokojów. Wiek, w którym przypadają częściej niż zwykle lata głodu, w którym pogłębia się przepaść pomiędzy biednymi chłopami i mieszczanami, a bogatym rycerstwem i duchowieństwem, w którym wędrowni kaznodzieje nawołują do radykalnego ubóstwa.
Jest XII wiek we Francji. Wiek pełen niepokojów. Wiek, w którym przypadają częściej niż zwykle lata głodu, w którym pogłębia się przepaść pomiędzy biednymi chłopami i mieszczanami, a bogatym rycerstwem i duchowieństwem, w którym wędrowni kaznodzieje nawołują do radykalnego ubóstwa. Wystarczy tylko mała iskra, by w sercu Francji narodził się ruch albigensów, radykalnie odrzucający świat materialny jako zły i skupiający się jedynie na sferze ducha. W takim to czasie na świat przychodzi dzisiejszy patron, syn jednego z hrabiów na Nevers. Zgodnie z tradycją ma zostać rycerzem, ale wykształcenie, które otrzymuje od swojego wuja archidiakona w Soissons sprawia, że wybiera stan duchowny. Zostaje kanonikiem w Paryżu. Jeżeli jednak myślą państwo, że taki dobry życiowy start zamyka go na społeczne napięcia i niepokoje, to jesteście w błędzie. Jest świadkiem niezgody i rozłamu zarówno we wspólnocie kanonickiej, jak i zakonnej, do której przystępuje szukając ciszy i kontemplacji. Bracia kłócą się z kapłanami o władzę, a nasz patron udaje się do kolejnego zakonu – cystersów. Tam dopiero zaczyna lepiej rozumieć do czego jest powołany – ma stać się świadkiem połączenia ognia i wody, osobistego ubóstwa z umiejętnością zarządzania materialnym dobrem, które zostaje oddane mu w zarząd. Na tym przecież polega funkcja opata, którą dość szybko obdarowują go współbracia. Jakby tego było mało, kanonicy sprzeczający się o to, kto ma rządzić archidiecezją Bourges oddają w jego ręce także posługę arcybiskupa. Tylko dzięki poleceniu swojego przełożonego, opata Citeaux, bohater naszej dzisiejszej historii zgadza się przyjąć tę godność, a wraz z nią swój własny krzyż. Bo istotnie, zachowanie skrajnego cysterskiego ubóstwa w pałacu biskupim nie należy do łatwych zadań. Natychmiast pojawiają się przeciwnicy, którzy w jego ascezie i odrzuceniu wszelkich materialnych korzyści widzą ukłon w stronę heretyków, czyli albigensów. Z drugiej strony albigensi traktują go jako cynicznego gracza, który swoim osobistym ubóstwem chce zasłonić przepych duchowieństwa. A on, nasz dzisiejszy patron niezmiennie chce tylko jednego – powrotu do ducha jedności w Kościele. Chce by naszym życiem nie kierowały namiętności czy chciwość, ale miłość do mistycznego Ciała Chrystusa. Miłość, która nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Ten niezwykle radykalny program duszpasterski przyniesie mu po śmierci przydomek Wyznawcy, ale za życia sprawi, że popadnie w konflikt ze swoim duchowieństwem i królem Francji Filipem Augustem. Najlepiej będą go za to wspominać jego biedni diecezjanie, dla których nie tylko otworzył na oścież biskupi pałac, ale od których nie pobierał też żadnych nakazanych prawem opłat. Ten niezwykły biskup zmarł nawet odmawiając Jutrznię – było to 10 stycznia 1209 roku. Czy wiecie państwo o kim mowa? To św. Wilhelm z Bourges.