Choć nie jestem od słuchania muzyki uzależniony, a przynajmniej tak bardzo, jak spora cześć współczesnej młodzieży widywanej ze słuchawkami na uszach, to jednak zdarza się wcale często, że słowa jakiejś piosenki za mną chodzą.
Choćby tej, którą znam w wykonaniu Grażyny Szapołowskiej z musicalu „Lata dwudzieste, lata trzydzieste…”. „I śmiechem, który kwitował żart…” – śpiewała i… I właśnie tak sobie pomyślałem – co z tym śmiechem, który kwituje żart. Co z żartami, które wywołują śmiech? Śmiech, humor, nie są to, wbrew pozorom kwestie niepoważne. Poświęcali im eseje wybitni filozofowie, jak Henri Bergson, całe dzieła pisali o nich uznani socjologowie, jak Jan Stanisław Bystroń. Zajmowali się nimi także socjologowie pomniejsi, na przykład Kazimierz Żygulski, którego tytuł dzieła – „Wspólnota śmiechu” - zdaje się dzisiaj kluczowy. A pytanie ma takie: czy jest jeszcze możliwy dzisiaj w Polsce dowcip polityczny? Oczywiście, wiem, że od dowcipów politycznych w dzisiejszej Polsce aż się roi. Niekiedy wydaje mi się nawet, że cały dzisiejszy świat polityki polskiej jest jednym, wielkim, smutnym żartem. Ale… Ale – konkretyzując - chodzi mi nie tyle o dowcipy w ogóle, te mają się dobrze, lecz o takie żarty polityczne, które śmieszyłyby wszystkich, bez względu na sympatie czy namiętności partyjne. Michał Sufin z Klubu Komediowego w Warszawie zadeklarował, że „O ile kiedyś wydawało nam się [wtrącę - jak rozumiem idzie o członków Klubu Komediowego] niestosowne mówić na tematy polityczne, to teraz jest niestosowne nie mówić o nich w jakikolwiek sposób. Dziś w Polsce da się kroić atmosferę na ulicach. Czujemy obowiązek, żeby obniżać temperaturę tego antagonizmu między ludźmi”. I zapowiadał, bo wypowiedź to jeszcze sprzed świąt Bożego Narodzenia, że członkowie Klubu Komediowego będą chcieli podsumować rok i „odwszawić szopkę noworoczną, bo to jest megazawszawiony gatunek”. No cóż, poznałem niedawno Michała Sufina na imprezie urodzinowej mojego przyjaciela Szczepana Twardocha (przy okazji, Szczepan, „Czterdzieści lat minęło…”), sprawił na mnie wrażenie człowieka dowcipnego, ale nijak nie agresywnego, skąd więc pomysł by obniżać antagonizm pomiędzy Polkami i Polakami przy pomocy takich określeń szopki noworocznej jak ten, że jest ona w naszym kraju „zawszawiona”? Oczywiście wszystko należy czytać w kontekście – jak łatwo się domyślić kontekstem jest w tym przypadku osoba Marcina Wolskiego, etatowego autora noworocznych szopek. I właśnie Marcinowi Wolskiemu poświęcił tekst w lewicowym „Przeglądzie” Edward Mikołajczyk [„Rok Wielkiej Szopy”, „Przegląd 16-22.2019]. Przekonywał tam, że „[n]ie może Marcin Wolski nie mieć pomysłu na szopkę, kiedy długo trzeba się zastanawiać, czy to już szopka czy rzeczywistość”. No cóż, w gruncie rzeczy, trudno byłoby nie zgodzić się z takim postawieniem sprawy – sam przecież w dzisiejszym felietonie wspomniałem, że niekiedy wydaje mi się nawet, że cały dzisiejszy świat polityki polskiej jest jednym, wielkim, smutnym żartem. Tyle, że poczucie humoru, które proponuje dla szopki Edward Mikołajczyk jest zawstydzająco lewoskrętne. Oznacza to tyle, że wszystkie gafy, które podaje zdarzają się tylko i wyłącznie politykom obozu, który w Polsce nazywa się prawicowym. Przyznaję, takich gaf jest wiele, wiele, ale przecież politycy liberalnej lewicy nie są w popełnianiu gaf gorsi. Ot choćby, żeby odświeżyć Mikołajczykowi i jemu podobnym pamięć, przypomnę tylko kultowy wywiad pani ex-premier Ewy Kopacz, kiedy to ta dzielna kobieta, dzisiaj piastująca stanowisko wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego, przypomniała wszystkim, jak to w tym samym czasie żyli na Ziemi ludzie i dinozaury. No i ci ludzie nie mieli jeszcze nowoczesnej broni, więc rzucali w dinozaury kamieniami – i jak się rzucało jeden miesiąc, to jeszcze nie dawało to efektu, ale jak już rzucało się dwa miesiące, to taki dinozaur się zmęczył, więc – presja ma sens, konkludowała pani przewodnicząca i ex-premierka. No właśnie, gdzie podziała się polska „wspólnota śmiechu”? Jednych będzie śmieszyć poseł PiS-u Suski z nieznaną mu bliżej carycą Katarzyną Wielką, drugich – ex-lider opozycji Ryszard Petru ze swoimi kultowymi gafami i przepastną wiedzą historyczną… Czy są jeszcze tacy Polacy, których śmieszą jedni i drudzy? Może i są, ale doskonale wiedzą, że w Polsce żart, dowcip polityczny nie ma nikogo rozweselać, nie ma wywoływać uśmiechu na twarzy, ma jedynie wywoływać rechot, który jest znakiem rozpoznawczym. Od zasady „śmiejemy się z nich, nie z naszych” - nie ma wyjątku. Powiedz mi co śmieszy cię w polityce, a powiem ci kim jesteś. I na koniec pytanie - czy Polki i Polacy umieją jeszcze śmiać się, po prostu śmiać się z wpadek własnych i swoich politycznych idoli, a nie tylko rechotać z cudzych?