Rozpocznę od pewnej niby dość banalnej uwagi i oczywistego przypomnienia. I nie będę ukrywał, że z pobrzmiewającą szczyptą ironii. Nie wiem czy Państwo w ogóle zauważyli, że jeszcze jest Adwent, a do Wigilii prawie tydzień. Czemu zdobywam się na tę złośliwość?
Bo odnoszę takie nieodparte wrażenie, że Adwent skutecznie zasypujemy, jeśli już nie zasypaliśmy całą masą rzeczy. Jak dla mnie Boże Narodzenie zostało wręcz urzeczowione, jak żadne inne święta. Więcej, omotane zostało jakąś pajęczyną ciągów handlowych przyciągających głośnymi i kolorowymi zaklęciami: tu świąteczna obniżka, tam wigilijna promocja, tu raty dopiero za pół roku, a wszystko wabiąco posypane brokatem jarmarcznych kolorów i smaków. Do tego sąsiedzko gminna świąteczno światełkowa rywalizacja. Nie dziw więc, że adwentowości w Adwencie już prawie wcale.
Pan Jezus przyjdzie, jak co raku tego samego dnia i o tej samej porze. Bylebyśmy tylko tego nie przegapili. A wygląda na to, że nie tylko nam to grozi, ale i przychodzi coraz łatwiej.
Słowo stało się Ciałem - to sens tamtego, starotestamentowego, i tych naszych corocznych Adwentów. A jeśli tak, to skupmy się przez chwilę na właśnie słowie, słowach pisanych z dużej i małej litery. Pod koniec tego Adwentu przywołam O. Jędrzejewskiego: „Słowa, słowa, słowa”, pisze Szekspir w Hamlecie. Wiele pustych słów unosi się wokół nas jak plewy na wietrze. Wypowiadane bezmyślnie, nic niemówiące, niezdolne, aby cokolwiek zmienić. Słowa bez dobrej intencji, bez pokrycia, lub bez sensu – nieświadome własnego znaczenia. Niektóre z nich piękne, lecz bez siły, muskają nas jak barwne motyle, które jutro zakończą swój żywot. Bywają też słowa niewypowiedziane, zatrzymane w otchłani rozgoryczenia, gniewu, obojętności. Nic dodać, nić ująć. Czyż to nie tek jest z naszymi i między nami słowami?
A teraz pozwolę sobie zejść na bardzo przyziemny słowny poziom Nie wiem, czy Słuchacze zwrócili uwagę, że 17 grudnia obchodzony jest, uwaga - Dzień bez Przekleństw. To było wczoraj. Wiedzieli Państwo?
Nomen omen w tym kalendarzu świąt nietypowych zaplanowano go na tydzień przed Wigilią. Pewno to przypadek. Tak czy inaczej warty naszej uwagi.
Tak dla jasności, przekleństwo, to wulgarne lub obelżywe słowo używane w celu wyrażenia złego stosunku do kogoś lub czegoś., a wulgaryzm, to wyraz, wyrażenie lub zwrot uznawany przez użytkowników języka za nieprzyzwoity lub ordynarny.
Jasne, że to właśnie słowem, językiem, tym, co mówimy, wyrażamy emocje, a te dzisiaj najczęściej są złe, nawet granicznie złe. Wielu z nas słysząc przekleństwa, a słyszmy je już na każdym kroku, w pracy, na ulicy, w sklepach, w szkole czuje się z tym źle, a innym zupełnie to nie przeszkadza i soczysty język nie robi już wrażenia. Pod tym względem też jesteśmy podzieleni.
Piotr Zbróg, dyrektor Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu w Kielcach, mówi, że obecnie żyjemy w epoce tak zwanej płynnej nowoczesności, której cechą charakterystyczną jest przekraczanie barier, także w naszym języku. Przeklinanie, wulgaryzmy należą do obecnej rzeczywistości - tłumaczy. A jeśli tak to znaczy, że nieprzyzwoitość i ordynarność stały już powszedniością.
Inny językoznawca Janusz Wróblewski uważa, że taki Dzień bez Przeklinania jest bardzo potrzebny, żeby zwrócić naszą uwagę na to, co robimy z naszą mową, jak używamy języka. Możemy zadać sobie pytanie, czy raczej niszczymy nim innych czy wprawiamy ich w lepszy nastrój?
I czas już chyba najwyższy, żeby takie pytanie wpisać sobie na stałe nie tylko do przedświątecznego rachunku sumienia, ale tego powszednio wieczornego. A tak przy okazji, robi ktoś jeszcze wieczorny rachunek sumienia? Tym bardziej, że częściej, to chyba jednak niszczymy bliźnich słowem i językiem niż wprawiamy w lepszy, pogodniejszy nastrój. I nie wiem, który smog bardziej zatruwa, ten powietrzny, czy ten językowy? A może już czas na jakiś pakiet klimatyczny dla języka?
Niestety jest też i tak, że jeśli nawet nie podoba się komuś, że ktoś przeklina w pracy na ulicy, w autobusie, to rzadko bywamy na tyle odważni, żeby ośmielić się zwróci uwagę, że to przeszkadza. I najczęściej z obawy, że spotka nas agresja tego skrytykowanego. więc wolimy przemilczeć, udać, że nie słyszymy.
Dziś, i znów niestety, dla wielu z nas, niezależnie zresztą od funkcji, ról, pozycji i społecznych poziomów dużym wyzwaniem okazuje się powiedzenie jednego zdania bez przekleństw, nie mówiąc już o powstrzymaniu się przez cały dzień od całkiem bogatego repertuaru wulgaryzmów, używanych częściej niż przecinki.
Tak mi się zdaje, że dziś, jak nigdy dotąd, potrzeba nam słowno wzajemnego miłosierdzia. Takiego nigdy za mało i z pewnością nie szkodzi.
Spróbujmy, jeśli nie udało nam się wczoraj, to może przynajmniej dziś przez kilka godzin unikać wulgaryzmów i przekleństw?
I jeszcze jedno, może by tak w te święta mniej uwagi na to, co na stole, a więcej tych, którzy przy stole.