Sporo się ostatnio czasu w mediach poświęca księżom, którzy wpłynęli na życie innych. Szkoda tylko, że ten wpływ ogranicza się do pozostawiania traumy. Że niszczy zamiast budować
Sporo się ostatnio czasu w mediach poświęca księżom, którzy wpłynęli na życie innych. Szkoda tylko, że ten wpływ ogranicza się do pozostawiania traumy. Że niszczy zamiast budować. To mocno niepełny obraz kapłaństwa, dlatego dzisiaj dla równowagi historia pozytywna, z pięknym finałem, bo jej bohater został beatyfikowany w roku 1990 przez św. Jana Pawła II. Zanim jednak do tego doszło, jak w każdej porządnej, życiowej historii, nie mogło zabraknąć pewnego dramatyzmu. Oto 28 maja 1856 roku w Lu Monferrato, w dostatniej chłopskiej rodzinie, na świat przychodzi ósme dziecko. Chłopiec. Do piątego roku życia wszystko przebiega podręcznikowo – chłopiec dokazuje z rodzeństwem, przyprawiając rodziców o siwe włosy. Jednak w wieku pięciu lat na drodze tego malca staje ksiądz. W Lu Monferrato jest tylko przejazdem, to po prostu punkt na drodze szkolnej wycieczki, którą odbywa ze swoimi wychowankami. Gdy jednak jego spojrzenie napotka wzrok pięciolatka, gdy zamienią ze sobą parę słów, w sercu tego małego chłopca nastąpi jakaś zmiana. Kapłan zniknie z jego życia, ale on go nie zapomni. I bezbłędnie rozpozna go po raz drugi, gdy w wieku 10 lat rozpocznie naukę w gimnazjum salezjanów w Mirabello. Wtedy dowie się, że ten ksiądz nazywa się Jan Bosko, a w czasie spowiedzi ujrzy go przez chwilę "w jakimś dziwnym blasku". Ten blask i uważne spojrzenie ks. Bosko nie będą dawały mu spokoju. Sprawią, że bohater naszej historii opuści nawet szkołę, wróci do domu i przez 10 lat uprawiał będzie rolę w swojej rodzinnej wiosce. To będzie dla niego czas wielkiego wewnętrznego zmagania się ze sobą. Zmagania, bo od chwili, gdy jego życiowe ścieżki skrzyżowały się ze ścieżkami ks. Jan Bosko, nasz dzisiejszy patron coraz jaśniej rozumiał, że jest powołany do czegoś zupełnie innego niż świeckie życie. W tych zmaganiach przez cały ten czas listownie towarzyszył mu założyciel salezjanów i to on w roku 1877 nakłonił go, żeby wstąpił do salezjańskiego zakładu dla spóźnionych powołań w Sanpierdarena. Dopiero tam nasz patron poczuł wreszcie spokój serca i tam na nowo rozpoczęło się jego życie. Życie, które wyznaczyły studia filozoficzne i teologiczne, święcenia kapłańskie, podnoszenie kwalifikacji by móc uczyć w szkole, objęcie Instytutu św. Jana Ewangelisty w Turynie, mianowanie na dyrektora hiszpańskiego zakładu salezjańskiego w Sarria, powrót do Włoch i funkcja prefekta generalnego w całym salezjańskim zgromadzeniu, a w końcu obowiązki generała, trzeciego po ks. Janie Bosko. W sumie zajęło mu to wszystko 54 lata. Czy wiecie państwo o kim mowa? O bł. Filipie Rinaldim, który umarł 5 grudnia 1931 roku, dokładnie 70 lat po tym, gdy po raz pierwszy św. Jan Bosko dostrzegł w nim, wtedy ledwie pięciolatku, zadatki na chwałę ołtarzy.