W niedzielę tego nie widać. Jest dużo ludzi, więc nawet jeśli ten mechanizm funkcjonuje również w dni świąteczne, to ma charakter ukryty. Ale w dni powszednie zjawisko rzuca się w oczy. Widziałem je w wielu miejscach w Polsce i wciąż się zastanawiam nad jego przyczyną i wymową.
Może sprawa jest trzeciorzędna, ale mnie intryguje. Po prostu chciałbym wiedzieć, dlaczego na wielu Mszach w dni powszednie, gdy w kościołach w naszej Ojczyźnie jest niewiele osób, tak często zdarza się, że niemal każda z nich siada w innej ławce. Niejednokrotnie tak daleko od siebie, że nie są w stanie podać sobie ręki. A i śpiew przy takim rozproszeniu i wspólne recytowanie modlitw nie za bardzo się udaje.
Nie twierdzę, że tak jest zawsze i wszędzie. Zdarzało mi się uczestniczyć we Mszach świętych z niewielką liczbą wiernych, którzy zajmowali miejsce w świątyni jako zwarta grupa. Ale jednak częstotliwość sytuacji, w których obecni w świątyni przypominają nie tyle wspólnotę, ile osamotnione wysepki, jest intrygująca. Czy to wynika z przywiązania do swojego miejsca w kościele?
Przed laty miałem okazję obserwować, jak w nowej świątyni parafianie szukają go dla siebie. To było fascynujące.
Niektórzy już po dwóch czy trzech tygodniach znajdowali ten punkt, w którym mogli dobrze przeżywać udział w Eucharystii. Po krótkich testach wiadomo było, że w kolejne niedziele będzie ich można znaleźć w w tym samym, konkretnym rejonie świątyni.
Inni potrzebowali znacznie więcej czasu. Co tydzień można ich było dostrzec gdzie indziej. Raz po lewej, raz po prawej. Bliżej ołtarza albo bliżej wejścia. Na chórze lub w okolicy któregoś z konfesjonałów. Dopiero po kilku miesiącach zaczynali być widoczni mniej więcej w tym samym miejscu.
Oczywiście, są i tacy wierni, którzy nie przywiązują wagi do tego, w jakim punkcie świątyni uczestniczą we Mszy św. Jednak z moich wieloletnich obserwacji wynika, że spora grupa stara się także w tym wymiarze dosłownym mieć swoje miejsce w kościele. Nic w tym dziwnego. To daje poczucie bycia w jakiś sensie „u siebie”. Przecież w domu też każdy ma jakieś ulubione miejsce, które uważa za wyjątkowo „swoje”.
Być może ktoś pokusi się o zbadanie motywacji wiernych, którzy w dzień powszedni w kościele podczas Mszy św. tkwią daleko od siebie, jakby nie potrzebowali w tym momencie bliskości. A przecież papież Franciszek tak bardzo podkreśla jej potrzebę w dzisiejszym świecie. Także w Kościele pisanym dużą literą.