Z początkiem Adwentu, jak co roku staje nam przed nami dwoje świętych. Ona i on - św. Barbara i św. Mikołaj.
Zanim jednak słów parę poświęcę św. Barbarze, bo jakże by inaczej, wszak słyszmy się właśnie w Barbórkę, proszę pozwolić, że wrócę jeszcze do przed adwentowego czasu.
Liturgia raz po raz przypominała nam oznaki końca świata. Łukasz zapisał jedną z takich Jezusowych zapowiedzi tak: Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte.
Nie wiem, jak słuchaczom, ale ja słuchając, czy czytając te teksty czuję się jakoś nieswojo i prawie ciarki przechodzą mi po plecach. Jasne, że są to zapowiedzi tego ostatecznego końca, o którym wprawdzie wiemy, że przyjdzie, ale dzięki Bogu nie wiemy, kiedy. A ponieważ jest to przyszłość nieprzewidywalna i czasowo ni jak nie do określenia, to traktujemy ją już tak trochę mitycznie baśniowo.
A może warto spróbować popatrzeć na ten koniec świata trochę osobiście, z bliższej, nawet bardzo bliskiej perspektywy?
Wróćmy więc do św. Barbary. Przecież, to co się w jej życiu stało, to musiał być dla niej koniec świata. Uwięzienie w wieży i to przez ojca, oskarżenia, wystawienie na pośmiewisko, chłosta, a nawet tortury i w końcu ścięcie. Toż to dla Barbary musiał być istny koniec świata.
Myślę sobie, że każdy z nas może już miał, albo jeszcze będzie miał taki własny, koniec świata. Ja też taki miałem. To zwykle wtedy, kiedy wszystko się sypie, rodzinnie, małżeńsko, kapłańsko, kościelnie, towarzysko, biznesowo, firmowo, politycznie. Kiedy osaczeni, pomówieni, zhejtowani, zostawieni, albo nawet opuszczeni przez przyjaciół i najbliższych zostajemy sami i czujemy się zamknięci jak ta Barbara w zimnej wieży, kiedy wkoło tylko ciemno i żadnego światełka nawet nie na przyszłość, ale na jutro, żadnej perspektywy. I wydaje nam się, że wszystko wali nam się na głowę.
A to, czego doświadczył ledwo, co wyświęcony, ks. Jana Macha nie było dla niego jak koniec świata. Szybko przerwane kapłaństwo, dekonspirująca zdrada, brutalne śledztwo z upokorzeniami i torturami. Opuszczony przez wynajętych adwokatów. I skazany na śmierć przez zgilotynowanie.
Co łączy, co mają wspólnego św. Barbara i ks. Jan Macha? Jak dla mnie, jest to wierność wierze.
Ten cytowany przez mnie na początku fragment zapowiedzi końca świata kończy się takim zdaniem: nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. I to zdanie zdaje mi się być tu kluczowe.
Czasem się zdaje, że te wszystkie końce świata, i te ogłaszane wszem i wobec, globalne, klimatyczne, gospodarcze i rządowe, że są już tuż, za drzwiami, i te, które przeżywamy jako własne, osobiste tak nas obciążają, że pozostaje tylko żyć zdołowanym i ze spuszczoną głową. I zdaje się, że dziś coraz częściej tak właśnie wyglądamy. A może w tym wszystkim o to właśnie chodzi, żebyśmy tak wyglądali?
Nabrać ducha i podnieść głowę – to jest antidotum na wszystkie nasze końce świata. Jak to zrobić? Podobnie jak św. Barbara i ks. Jan. Uwierzyć wierze.
W jednym z ostatnich listów do rodziny napisał ks. Jan Macha tak: Ach jak mało jest potrzebne człowiekowi by być szczęśliwym! Ale tego uczy się dopiero przez boleść i przeznaczenie. Może te wszystkie nasze osobiste końce świata mają nam przypomnieć, że tak naprawdę to do szczęścia nie wiele nam potrzeba. I dopiero trzeba tracić, a nawet stracić, żeby zrozumieć, że szukamy go tam, gdzie go nie ma.
I jeszcze jeden cytat, tym razem z jednego z jego kazań: Kto o niebie nie myśli ten i pracować na niebo nie będzie. (…) Niebo to nasza prawdziwa ojczyzna (…). Myślcie o niebie, myślcie o niebie zarówno w kościele, jak i w domu, zarówno przy pracy, jak i w chwilach odpoczynku. Myśl o niebie, gdy wstajesz ze snu, gdy kładziesz się do łóżka; myśl o niebie gdy klękasz do pacierza, gdy siadasz do posiłku. Myśl o niebie, gdy ci wesoło na duszy, byś w weselu nie przebrał miary; myśl o niebie, gdy gniecie cię smutek i trwoga, byś nie stracił cierpliwości (…). W szczególniejszy sposób myśl o niebie w chwili pokus i doświadczeń (…) Myśl o niebie, a z tej myśli zrodzi się nie jeden dobry czyn…
Nie nabierzemy ducha i nie podniesiemy głowy nie dowierzając wierze w niebo. A wygląda na to, że za bardzo zajmujemy ziemią, a za mało niebem. Uwierzyć wierze w niebo, tylko tak można nabrać ducha i podnieść głowę.