Szkoda, że państwo nie możecie jej zobaczyć. Młoda, afrykańska dziewczyna. Kolor jej skóry kontrastuje z bielą zakonnego habitu. Bez lęku patrzy w obiektyw leciutko się uśmiechając. W ogóle cała postawa jej ciała i mimika wyrażają spokój i wewnętrzną radość.
Szkoda, że państwo nie możecie jej zobaczyć. Młoda, afrykańska dziewczyna. Kolor jej skóry kontrastuje z bielą zakonnego habitu. Bez lęku patrzy w obiektyw leciutko się uśmiechając. W ogóle cała postawa jej ciała i mimika wyrażają spokój i wewnętrzną radość. To jedna z takich osób, z którą człowiek od razu chciałby zamienić parę słów i lepiej ją poznać. I akurat z tym ostatnim problemu nie będzie, bo to dzisiejsza patronka. Urodziła się w 1939 roku w Kongu. Miała sześcioro rodzeństwa, ale niestety nie miała pełnego domu. Jej rodzice się rozwiedli. Gdy miała 6 lat, razem z mamą przyjęła chrzest, a wraz z nim imię Alfonsyna. Dość nietypowe dla młodej Kongijki, ale bardzo typowe dla uczennicy chrześcijańskiej misji w Zairze. I do tego znaczące, bo Alfonsyna oznacza kogoś, kto jest cały życzliwy, a nasza dzisiejsza patronka taka właśnie była. I są na to dowody nie tylko na zdjęciu od którego zaczęliśmy dzisiejsze spotkanie. Gdy miała 16 lat zdecydowała się wstąpić do zgromadzenia Najświętszej Rodziny. Gdy miała 20 złożyła śluby zakonne i ukończywszy naukę zaczęła pracować jako nauczycielka. Troską otaczała jednak nie tylko swoich uczniów, lecz także swoje współsiostry zgodnie z dewizą jaką przyjęła : "służyć i sprawiać radość". Kim byłaby dzisiaj gdyby w Kongo nie wybuchła domowa wojna? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast że ta wojna uczyniła z niej błogosławioną. Jak wojna może uczynić coś dobrego? To jest właśnie paradoks. Gdy w listopadzie 1964 roku wojsko weszło na teren klasztoru, wszystkie siostry stały się zakładniczkami. Ponieważ dzisiejsza patronka naprawdę przyciągała spojrzenia, dowódca żołnierzy potraktował ją jako swoją własną zdobycz. Właściwie chciał potraktować, bo ta życzliwa i uśmiechnięta dziewczyna okazała się niezłomna w obronie swojego dziewictwa. Za stawiany opór została więc zakłuta nożem. Zanim dobito ją strzałem powiedziała : "Przebaczam wam, bo nie wiecie, co czynicie". Skąd wiemy, że takie były ostatnie minuty jej życia 1 grudnia 1964 roku? Bo świadkami tego zdarzenia były jej współsiostry. I to one, do tej pory przerażone, na widok tego, co się dzieje nagle wspólnie zaczęły śpiewać "Magnificat". Być może dlatego przeżyły by o swojej siostrze z Konga opowiedzieć światu. Dzięki ich świadectwu jest dzisiaj wspominana. Kto? Błogosławiona Maria Klementyna Anuarita Nengapeta.