Zastanawiali się kiedyś państwo nad tym, o czym myśli taki święty? O Bogu? Z całą pewnością. I o Bożych sprawach i o większej chwale Bożej.
Zastanawiali się kiedyś państwo nad tym, o czym myśli taki święty? O Bogu? Z całą pewnością. I o Bożych sprawach i o większej chwale Bożej. Ale nie oznacza to wcale, że święty buja w obłokach. Nie, nie... on twardo stąpa po ziemi. To człowiek z krwi i kości, znający prozę życia, ale jego serce musi być nie z tego świata. Kiedy tak właśnie się stanie, wtedy zaczynają się dziać cudowne rzeczy, czego przykładem jest dzisiejszy patron. W kwestii prozy życia zahartowany od urodzenia – jako osiemnaste dziecko w ubogiej włoskiej rodzinie, od podszewki poznał ciężką pracę i głód. Gdy więc dostał szansę, by się wyrwać z domu i rozpocząć z pomocą swojego dalekiego krewnego naukę – skorzystał z niej błyskawicznie. I tak w wieku 26 lat był już prawnikiem, kapłanem i franciszkaninem. I gdyby tylko doświadczenie życiowej niedoli i gorący zapał do pracy mogły gwarantować niebo, to bohater tej historii już mógłby powiedzieć o sobie, że jest spełniony. Jednak jak powiedzieliśmy na początku, świętość to nie tylko dogłębna znajomość bólu istnienia, ale też serce pełne miłości Boga, która temu bólowi chce przynieść ulgę. Dlatego więc przez następne pół wieku dzisiejszy patron zajął się głównie tym, by z Bożą pomocą pielgrzymować po całym znanym sobie świecie i głosić kult Najświętszego Imienia Jezus. Gdzie on z tym orędziem nie był... Przemierzył Włochy wzdłuż i wszerz, dotarł do Bośni, Dalmacji, Albanii, Czech, Polski, Rusi, Norwegii, Danii, Węgier, Prus i Austrii. Tylko zaraz, zaraz... czy praktykowanie czci dla Bożego Imienia może zaradzić na życiowe bolączki? Czy jest odpowiedzią na potrzeby ludzi z krwi i kości? Tak, bo przecież Jezus powiedział do swych uczniów w Janowej Ewangelii: „o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię.” Czy oznaczać ma to jednak od razu cuda i dziwy? Nie. Czy pieniądze biednym ludziom spadną z nieba? Też nie. Ale kierowanie się w życiu większą czcią dla imienia Jezus, zrobienie Jezusowi więcej miejsca w naszym sercu, skutkuje tym, że przestajemy myśleć tylko o sobie samych. Że w imię Boże opuszczamy strefę komfortu. I nagle okazuje się, że w XV wieku, może zaistnieć po raz pierwszy idea montes pietatis, czyli banków pobożnych. Idea, którą dzisiejszy patron głosił równie ochoczo, jak kult Najświętszego Imienia Jezus. Chodziło o to, by biedni mogli pod zastaw korzystać z nieoprocentowanych pożyczek. A skąd pieniądze na te pożyczki? Oczywiście z serc hojnych darczyńców, z majątków kościelnych, ale także z dobrowolnych sum, które wpłacali ci, którzy dzięki tej pożyczce stanęli na nogach. Bo montes pietatis to nie była żadna zapomoga, żadne tam „mnie się należy”. To był kredyt zaufania, jakim wspólnota wierzących tworząca bank pobożny, obdarzała najuboższych, motywując ich do działania, do zmiany, do wzrostu. A za tą ideą stał właśnie on, dzisiejszy patron, który głosił ją nieprzerwanie, aż do swojej śmierci w Neapolu 28 listopada 1476 roku. O kim mowa? O św. Jakubie z Marchii, którego banki pobożne trafiły także do Polski. Ostatni z nich przetrwał w Krakowie aż do roku 1948.