Czy chcemy tego, czy nie – życie obsadza nas w różnych rolach. Funkcjonujemy w nich, pełniąc je z mniejszym lub większym zaangażowaniem.
Wśród owych ról są te kluczowe, na których w pewien sposób ufundowana jest nasza doczesność (na przykład rola ojca, matki, głowy rodziny). Są i takie, które – choć ważne – mają mniejszy priorytet (lidera w grupie, słuchacza studiów zaocznych czy solenizanta na przyjęciu urodzinowym). Podejmowanie ról wymaga zorganizowania i odpowiedzialności, których uczymy się zazwyczaj w procesie wychowania. A co, jeśli się nie nauczymy? Jeśli funkcjonujemy w sposób mniej lub bardziej zdezorganizowany? Problem w tym, że ofiarami takiej dysfunkcji nie zawsze są tylko sami dorośli. Zazwyczaj uwikłane w nią zostają także ich dzieci.
Nie chodzi wcale tylko o poważną patologię – o rozbite rodziny, rodziców uzależnionych od alkoholu czy narkotyków i nieradzących sobie z odpowiedzialnością za swoje dzieci, o przemocowe, a czasami nawet przestępcze środowisko z którym niektórzy dorośli się integrują. To oczywiście rodzi poważne zaburzenie systemu rodzinnego i sprawia, że niejednokrotnie – zwłaszcza wtedy, gdy dzieci w rodzinie jest więcej – jedno z nich przejmuje rolę rodzica i funkcjonuje jak opiekun dla pozostałych. Na jego barki spada więc odpowiedzialność za resztę członków rodziny – w tym także często za samych rodziców, którzy ochoczo to wykorzystują. Niestety, uwikłanie w tego rodzaju wykreowaną przez zdezorganizowanych dorosłych zależność ma miejsce także w domach, które na pierwszy rzut oka działają całkiem poprawnie. Dzieci nie są w nich ofiarami bezpośredniej przemocy fizycznej, nie muszą walczyć o życie i zdrowie swoje lub swego rodzeństwa. A jednak wciągane są przez rodziców w toksyczną i szkodliwą zależność, która stopniowo je osacza, silnie wpływając na całe ich życie. Dzieci tak uwikłane czują, że obciąża je znacznie więcej obowiązków, niż ich rówieśników – i nie chodzi bynajmniej o te racjonalnie dostosowane do wieku. Niejednokrotnie maluchy w pierwszych klasach szkoły podstawowej muszą być już samowystarczalne. Same szykują sobie ubrania do szkoły, przygotowują śniadanie rodzeństwu, a nawet piorą, sprzątają, robią zakupy i podejmują inne obowiązki dedykowane zazwyczaj zdecydowanie starszym. Nie wynika to jednak z dobrowolnej chęci pomocy, ale z konieczności i z rozmaitych, mniej lub bardziej subtelnych form przymusu. Ich samodzielność bywa nawet wzmacniana „pozytywnie” – przez rozmaite pochwały i komunikaty w stylu: „Jesteś dzielna”, „Dasz sobie radę”, „Bardzo liczę na twoją pomoc”, „Chociaż masz niewiele lat, jesteś już bardzo silny, więc musisz mnie wspierać”, „Co ja bym bez ciebie zrobiła”. W rzeczywistości tego rodzaju komunikaty są bardzo manipulacyjne i wytwarzają w dziecku niezdrowe poczucie powinności bądź wyrzuty sumienia i poczucie winy w sytuacji, gdy nie podołało oczekiwaniom opiekuna. W konsekwencji dziecko tak uwikłane z jednej strony wchodzi posłusznie w narzuconą mu rolę, z drugiej jednak wyczuwa, że jest przez rodziców instrumentalnie używane, oszukiwane i wykorzystywane do ich własnych potrzeb. Kaprysy opiekunów, niestabilność i nieporadność, wysługiwanie się dzieckiem, niedotrzymywanie obietnic rodzi w nim frustrację, poczucie zdrady, osamotnienia i odrzucenia, choć niejednokrotnie uczucia te są głęboko ukryte i żyją jakby w drugim obiegu, nie mogąc znaleźć adekwatnego i bezpiecznego ujścia. Czasami powodem jest lęk przed surowym, apodyktycznym i zagrażającym rodzicem, czasami kapitulacja wobec trudnej życiowej sytuacji (na przykład śmierci matki lub ojca, czy też odejścia z domu któregoś z nich, skutkującego koniecznością podjęcia nadmiaru obowiązków). Oczywiście, z perspektywy rodzica bezproblemowe i samowystarczalne dziecko, które dobrze radzi sobie w życiowych sytuacjach to wielki skarb i duża wygoda. Niektórzy jednak dbają przede wszystkim o to, żeby tej wygody nie stracić. To prawda, warto w skarb inwestować i wzmacniać w dziecku samodzielność, zaradność i kompetencję. Byle tylko nie za cenę jego frustracji i ograbiania go z dzieciństwa.