Dzisiaj mamy w liturgicznym kalendarzu sytuację paradoksalną. Z jednej strony wspominana jest św. Cecylia - jedna z najsłynniejszych męczennic Kościoła Rzymskiego, o której nie wiemy nawet, kiedy żyła i kiedy poniosła śmierć męczeńską
Dzisiaj mamy w liturgicznym kalendarzu sytuację paradoksalną. Z jednej strony wspominana jest św. Cecylia - jedna z najsłynniejszych męczennic Kościoła Rzymskiego, o której nie wiemy nawet, kiedy żyła i kiedy poniosła śmierć męczeńską. Z drugiej strony także dzisiaj przypada wspomnienie męczenników, których nie znamy wcale, ale których życie udokumentowane jest bardzo dobrze. I nimi się dzisiaj zajmiemy. A właściwie to jednym z nich, tym, który wspominany jest jako pierwszy. Przyszedł na świat we włoskiej miejscowości Cappadocia w połowie XIX wieku. Jako 17-latek wstąpił do franciszkanów, ponieważ czuł, że jego powołaniem są misje na studia został przez przełożonych wysłany do Ziemi Świętej. W wieku 25 lat otrzymał święcenia kapłańskie i jego kroki zostały skierowane w stronę Kapadocji... tyle że tej leżącej na terenie obecnej Turcji. Precyzyjnie to do armeńskiego Marasco, którego dzisiaj nie da się znaleźć na mapie. Tak samo jak i odległej o 7 godzin jazdy konnej od tego miasteczka wioski Mujuk-Deresa. Wszystkiemu winne ludobójstwo Ormian, które na trwałe zmieniło kształt tej części świata i historii dwóch narodów. Jednak, gdy w 1880 roku udał się tam za zgodą przełożonych dzisiejszy bohater, nic nie wskazywało jeszcze na zbliżającą się tragedię. Zgodnie ze swoim powołaniem odkrytym we Włoszech przybył do wskazanej placówki, która należała do do kustodii Ziemi Świętej zakonu franciszkańskiego i służył mieszkającym tam Ormianom. Wielu z nich na nowo przyprowadził do łączności z Kościołem. Oprócz działalności ściśle duszpasterskiej, założył trzy nowe wioski, gromadząc rozproszonych parafian. Organizował dla nich miejsca pracy, budował szkoły, szpitale i przytułki dla bezdomnych. Uczył nowoczesnych zasad sanitarnych i higieny osobistej. A z ofiar i funduszy kościelnych nabywał ziemię oraz sprzęt niezbędny dla jej uprawy. Kiedy po 11 latach ciężkiej pracy misyjnej tamte tereny nawiedziła cholera podjął się opieki nad jej ofiarami, niejednokrotnie osobiście pielęgnując chorych. Jednak to nie epidemia okazała się najbardziej niebezpieczna dla jego dzieła. Prawdziwym zagrożeniem okazała się polityka. Polityka, w myśl której w Turcji nie było już miejsca dla Ormian. Bohatera dzisiejszej opowieści, wtedy już proboszcza Mujuk-Deresa, ostrzegano by dla bezpieczeństwa opuścił swoich parafian. Ponieważ odmówił dlatego, gdy w 1895 roku do rektoratu misji franciszkańskiej wdarł się oddział wojsk tureckich, los tego człowieka zawisł na cieniutkim włosku. Mógł jeszcze ocalić życie wyrzekając się wiary i przyjmując islam. Nie uczynił tego jednak. Ani on sam, ani towarzyszący mu ormiańscy parafianie. Wszyscy zostali zakłuci bagnetami, a ich ciała spalono. Dziś w Turcji nie ma ich wioski, ani miasteczka należącego do franciszkańskiej kustodii, nie ma też mowy o tym, że dokonało się jakieś ludobójstwo na Ormianach. Ale o męczennikach pamięć się nie zatarła. Czy wiecie państwo kogo dzisiaj wspominamy? Błogosławionego Salwatora Lilli i Towarzyszy. Ormiańskich męczenników : siedmiu znanych z imienia to Baldji Ohannes, Khodianin Kadir, Kouradji Tzeroum, Dimbalac Wartavar, Ieremias Boghos, David Oghlou i Toros David.