Wszystkie rzeczy na tym świecie można robić zasadniczo z dwóch powodów : bo się nam opłacają albo z miłości. I gdyby taką miarę przyłożyć do dzisiejszych patronów, to oni faktycznie niczego nie kalkulowali.
Wszystkie rzeczy na tym świecie można robić zasadniczo z dwóch powodów : bo się nam opłacają albo z miłości. I gdyby taką miarę przyłożyć do dzisiejszych patronów, to oni faktycznie niczego nie kalkulowali. Pierwszy z nich, potomek hiszpańskich kolonizatorów Paragwaju, po tym jak został wyświęcony na kapłana, zamiast przyjąć oferowany mu przez biskupa urząd wikariusza wybrał pierwszą linię frontu – został jezuitą, którego z Dobrą Nowiną wysłano w paszczę lwa. Bo tylko tak można było określić wojownicze plemię południowoamerykańskich Indian, do którego się udał. To nie tylko było nie opłacalne, ale wręcz szalone. Ale miłość do Boga i Jego stworzenia wymaga przecież szaleńczej odwagi. Drugi z dzisiejszych patronów był młodszy od tego pierwszego o 30 lat i do Ameryki Południowej przybył z misją ewangelizacyjną wprost z Hiszpanii. Przybył, przyjął święcenia kapłańskie i jako młody jezuita zobaczył swojego starszego współbrata, posługującego pośród groźnych Indian. Świadectwo jego miłości na przekór realnej groźbie śmierci i krwawej legendzie o Indianach Guaycuru sprawiło, że pozostał na założonej przez niego redukcji. Bo już wtedy ci Indianie, którzy do tej pory wzbudzali prawdziwy popłoch, zaczęli żyć w redukcjach, czyli społecznościach będących pod opieką zakonu. Na tym tle trzeci z dzisiejszych patronów miał w sumie najłatwiej – po tym, jak zobaczył przy pracy misyjnych dwóch pozostałych, już wiedział, że znalazł dla siebie miejsce na ziemi. A szukając go najpierw rzucił prawo, bo wszystko w nim było wykalkulowane, a następnie wstąpił do Towarzystwa Jezusowego, by zrobić jakiś użytek z odczuwanego w głębi serca żaru miłości do Boga. Najpierw myślał, że da tej miłości wyraz poprzez zgłębianie wiedzy, ale ostatecznie oddał życie - tak, jak i pozostali jego współbracia - za ludzi, którym wspólnie zanieśli Dobrą Nowinę. Bo tych trzech jezuitów na terenach dzisiejszego Paragwaju, Brazylii i Panamy zakładało z powodzeniem kolejne redukcje, kolejne społeczności Indian, w których służyli im swoją wiedzą z zakresu teologii, medycyny, stolarki, podstaw budownictwa i uprawy ziemi. Nic dziwnego, że ościenne plemiona, a szczególnie ich szamani, nie darzyli jezuitów życzliwością. Miarka przebrała się 15 listopada 1628 roku, gdy podburzeni przez szamana o imieniu Nezu Indianie, napadli na przywołanych tutaj trzech misjonarzy i okrutnie pozbawili ich życia. Ciała wszystkich zabrano i z czcią złożono wspólnie w redukcji Niepokalanego Poczęcia. A ponieważ sensem ich posługi pośród Indian była miłość, a nie kalkulacja, więc o owoce tej pracy misyjnej musiał zadbać Bóg. I zadbał, bo pamięć o tej trójce jezuitów przetrwała pośród Indian aż do roku 1988, gdy wszyscy wspólnie zostali kanonizowani przez św. Jana Pawła II. O kim była mowa? O świętych męczennikach Rochu Gonzalezie de Santa Cruz, Alfons Rodriguezie i Janie del Castillo.