Pozwólcie Państwo, że przywołam dziś fragment łukaszowej Ewangelii, który towarzyszył liturgii w jedną z ostatnich niedziel. A mam na myśli ten z Zacheuszem w roli głównej.
Przypomnę, że ten społecznie nietolerowany, towarzysko niechciany, zamożny przełożony celników wspiął się na drzewo. Że zrobił coś zaskakującego, mało powiedzieć, to było coś zupełnie niepasującego, ani do jego wieku, pozycji, ani funkcji. Pewno wielu patrzyło na to co się dzieje z uśmiechem politowania pukając się przy tym w czoło z pytaniem: co on wyprawia? Odbiło mu?
Czemu i po co aż tak wystawił na uszczypliwości i szwank swoją reputację? Ano, aby móc zobaczyć Jezusa na własne oczy. Innymi słowy z czystej ciekawości. Pewno coś tam już o Nim słyszał, ktoś mu coś opowiedział, a może i doniósł. Był ciekawy Jezusa, więcej tak go ta ciekawość zżerała, że był gotów wyleźć na drzewo, żeby ją zaspokoić.
Ciekawość… Jak mówi definicja, to pragnienie dowiedzenia się czegoś, szczególne interesowanie się czymś.
Jeśli miałbym postawić diagnozę, czemu nasz katolicyzm wygląda, jak wygląda, to powiedziałbym, że to właśnie dlatego, że nie jesteśmy już ciekawi Pana Jezusa. On coraz mniej nas ciekawi. A niczego i nikogo nie da się poznać nie będąc ciekawym.
Gabriel Marcel w „Homo viator” napisze, że być ciekawym – to wychodzić z pewnego nieruchomego centrum, to usiłować uchwycić, ująć to, o czym miało się jedynie niejasne lub schematyczne wyobrażenie. I to właśnie zrobił Zacheusz. Odważył się wyjść ze swojego nieruchomego centrum, żeby zobaczyć Tego, o którym miał jedynie niejasne lub schematyczne wyobrażenie.
Jeśli więc nasz katolicyzm wygląda jak wygląda, to właśnie dlatego, że nam się nie chce, albo nie mamy odwagi, żeby wyjść ze swojego nieruchomego, coraz bardziej zastygłego, ociężałego rzeczami centrum, żeby zaciekawić się Jezusem. Nam wystarczy o Nim jedynie niejasne i schematyczne wyobrażenie.
Jest takie powiedzenie, że ciekawość, to pierwszy stopień do piekła. Mnie się jednak zdaje, że to nie prawda. Jak dla mnie, ciekawość to pierwszy stopień do wszelkiego poznania, do wiedzy, także do wiary.
Pierwszym stopniem do piekła nie jest ciekawość, a ciekawskość. Ks. Józef Tischner w „Myśleniu w żywiole piękna” pisze, że ciekawskość jest skrzywieniem ciekawości. Ciekawość kieruje człowieka ku prawdzie, ciekawskość pragnie jedynie słyszeć, „co słychać”. Szuka nowości, podniecenia, drażnienia uczuć. Nic dziwnego, że żyje w bezustannym rozproszeniu. Nigdy nie potrafi być tam, gdzie naprawdę jest, żyje w innym miejscu, w innym czasie.
A ciekawski, to inaczej wścibski. A to jak podpowiada definicja, taki, który interesuje się tym, co nie powinno go obchodzić, wtrąca się do cudzych spraw.
A jeśli tak, to tak sobie myślę, że dziś ciekawości jak na lekarstwo, za to ciekawskość, wścibskość stała się powszechnością. Przecież to widać, słychać i czuć, jak bardzo interesujemy się tym, co nas w o góle nie powinno obchodzić, jak chętnie wtrącamy się, podglądamy cudze życie i jakże ochoczo wścibskie oko zapuszczamy do cudzego portfela i sypialni.
Ileż to piekła wcale nie tego przyszłego, ale teraźniejszego, rodzinnego, sąsiedzkiego, społecznego powstaje przez ciekawskość i wścibskość właśnie. Ciekawskość dość łatwo dziś wygrywa z ciekawością, bo nas nie interesuje prawda, a powierzchowność, sensacja, drażnienie uczuć, podniecenie, emocje. I dlatego też jesteśmy tacy wewnętrznie rozchwiani.
I jeszcze jedno. Między ciekawością i ciekawskością jest jedna i to istotna różnica. Różnica kierunku. Otóż ciekawość oprócz tego, że prowadzi do poznania tego, co na zewnątrz, poza mną, to pozwala też poznać, może nawet lepiej poznawać siebie. Innym słowy można być ciekawym siebie. Natomiast ciekawskość, wścibskość jest zawsze nastawiona na zewnątrz, na innego. Trudno sobie wyobrazić bycie ciekawskim i wścibskim wobec samego siebie.
Zacheusz był ciekawy Jezusa, a przy okazji też poznał trochę i siebie: jeśli kogo w czym skrzywdziłem… Więcej, chcę coś w sobie zmienić: zwracam poczwórnie...
Wielu z nas tak naprawdę nigdy się nie zmienia, nie staje się wcale lepszymi. Dlaczego? A może nawet byśmy i chcieli, a więc dlaczego? Pewno z braku potrzeby, z przyzwyczajenia do sposobu myślenia i funkcjonowania. A tu trzeba przekroczyć swój własny świat. Wyjść na przysłowiowe drzewo, jak Zacheusz, żeby zobaczyć rzeczywistość i siebie z pewnego dystansu. A tego dystansu od siebie, od innych i od otaczającej nas rzeczywistości bardzo, coraz bardziej nam brakuje.