Ktoś niedawno w mojej obecności mocno utyskiwał na zbytnią szczegółowość przepisów. „Ludzie mają swój rozum i wystarczy, żeby się nim kierowali.
Naprawdę nie trzeba każdej, nawet najdrobniejszej sprawy regulować jakąś formą prawa” - mówił poirytowany. „W wielu społecznościach ludzie potrafią się dogadać, zawrzeć w sprawach codziennego życia niepisane umowy, bez konieczności mnożenia paragrafów” - przekonywał, patrząc wyczekująco na twarze tych, którzy go słuchali.
Gdy zacząłem dociekać, co tak zbulwersowało tego człowieka, okazało się, że chodzi o elektryczne hulajnogi. O to, że najprawdopodobniej wiosną przyszłego roku mają wejść w życie nowe przepisy dotyczące korzystania z tych środków transportu. Ma je uchwalić parlament. Jest już rządowy projekt, choć jeszcze nie trafił do Sejmu. Podekscytowany uczestnik naszego spotkania ironizował, że jeszcze trochę, a ustawą uregulujemy jazdę na wrotkach albo na rolkach. Aż podskoczył, gdy ktoś mruknął, że to nie byłoby wcale takie głupie. „Jak tak dalej pójdzie, przepisy będą za człowieka decydować, którą nogą należy wejść na przejście dla pieszych - prawą czy lewą” - parł w coraz większe absurdy.
Na to odezwał się spokojnie gospodarz spotkania. „Teoretycznie byłoby naprawdę sensownie, gdyby wystarczyły nawet niepisane umowy, regulujące różne sfery życia społecznego” - powiedział tonem wskazującym, że zamierza wygłosić dłuższą przemowę. Dzięki temu skupił na sobie uwagę obecnych.
„Skoro już jesteśmy przy zagadnieniach transportowych i komunikacyjnych, opowiem zdarzenie sprzed kilku dni. Otóż na parkingu przed pobliskim supermarketem nie ma znaków drogowych. Jest to naprawdę duży plac, ale jedyne oznakowania, które jakoś mają porządkować to, co się na nim dzieje, to kolorowe kostki brukowe, które nie tylko wskazują miejsca dla pojazdów, ale również wyznaczają alejki do nich prowadzące. Jedne alejki są szersze, inne węższe. Jedna jest najszersza. Przyjęło się więc od dawna uznawać ją główną drogę, a pozostałe, do niej dochodzące, za podporządkowane. Od lat całkiem dobrze to funkcjonuje. Jednak w ubiegłym tygodniu o mało nie doszło do poważnego wypadku. Ktoś nie znający tej niepisanej umowy lub ja lekceważący, nie ustąpił pierwszeństwa kierowcy nadjeżdżającemu dość szybko z lewej najszerszą alejką. Był przekonany, że to skrzyżowanie równorzędnych dróg. I teoretycznie miał rację”.
„Jaki stąd morał?” - zapytał zaczepnie przeciwnik przepisów o hulajnogach. „Taki, że stali klienci supermarketu właśnie się zastanawiają nad petycją do kierownictwa sklepu w sprawie oznakowania parkingu. Bo jak widać, zawsze się znajdzie ktoś, kto nie zna albo lekceważy niepisane umowy. I ze względu na takich potrzebne jest prawo” - stwierdził jakoś tak smutno gospodarz.