Przed Dniem Solidarności z Kościołem Prześladowanym modlili się za kraje, gdzie wiara oznacza też zagrożenie i cierpienie.
Szacuje się, że żyje tam około 300 tysięcy chrześcijan, z tego około 70 tysięcy jest w obozach pracy. - Jeśli jakiś mały lokalny Kościół, kilkanaście czy kilkadziesiąt osób, zostaje odkryty przez służby bezpieczeństwa, to oznacza, że ktoś zdradził, ktoś wydał na torturach albo zadziałała inwigilacja. Wtedy lider zostaje zabity, a wszyscy członkowie Kościoła wysłani do obozu pracy. Czasem również ich rodziny. A z obozów praktycznie się nie wraca - stwierdził.
Przytoczył też historię pewnej kobiety. Kiedy w schowku rodziców przypadkiem znalazła Biblię, zamarła, bo uświadomiła sobie jakie grozi jej niebezpieczeństwo. Po swoim nawróceniu, przypomniała sobie sytuacje z dzieciństwa, których nie rozumiała. Kiedy zastanawiała się, dlaczego rodzice rano po przebudzeniu coś cicho szepczą albo dlaczego dopiero po chwili ciszy zaczynają jeść. Wtedy zrozumiała, że w tajemnicy przed nią się modlili.
- Inwigilacja jest tak duża, że rodzice boją się powiedzieć swoim dzieci, że są chrześcijanami. Boją się, że dzieci wydadzą ich służbom bezpieczeństwa, a do tego będą przekonane, że robią słusznie. Tak mocne jest tam pranie mózgów – mówił przedstawiciel Open Doors.
Jutro, w niedzielę będziemy obchodzić XI Dzień Solidarności z Kościołem Prześladowanym. W tym roku przypomina o dramatycznej sytuacji w Sudanie Południowym, gdzie wg najnowszego raportu ONZ ponad połowa mieszkańców, czyli 7 mln ludzi, głoduje.
Za tydzień, 17 listopada, w związku z Międzynarodowym Dniem Modlitwy za Prześladowany Kościół, Open Doors przypomni o cierpieniu chrześcijan w Chinach i Nigerii.