Uroczystość Wszystkich Świętych, to dzień gdy Niebo jest jakby na wyciągnięcie ręki. Z taką świadomością powinniśmy przeżywać ten czas podarowany nam przez tradycję i liturgię Kościoła. W rzeczywistości jednak chyba wciąż za bardzo przywiązani jesteśmy do ziemi.
W gruncie rzeczy Niebo na wyciągniecie ręki mamy cały rok. Uroczystość Wszystkich Świętych nie tylko w szczególny sposób uobecnia nam ten fakt – głównie przez celebracje liturgiczne i rozmaite formy nabożeństw – ale także przypomina, że tajemnica Świętych Obcowania to nie kwestia okazjonalnych wspominek; to stała perspektywa dla naszego chrześcijaństwa. Owszem, świętych lubimy, czcimy i szanujemy. Zapraszamy ich do naszego życia i powierzamy im rozmaite sprawy, licząc na wstawiennictwo i opiekę. Wcale jednak nie śpieszymy się do tej rzeczywistości, którą reprezentują. Ich obecność traktujemy często selektywnie, spodziewając się, że pomogą nam w trudach życia doczesnego. Zapominamy jednak, że są nam dani przede wszystkim dla życia wiecznego. Tymczasem tajemnica Świętych Obcowania – serce uroczystości Wszystkich Świętych – wskazuje nam na coś więcej, niż tylko na ich pomocną i chroniącą obecność w naszym życiu. Ukazuje nam przede wszystkim Niebo, jako cel naszej ziemskiej pielgrzymki i upragniony stan, który powinien także organizować w pewnym stopniu rytm i kształt naszej codzienności. Chodzi więc o to, abyśmy nie traktowali Nieba, jako mglistej i odległej perspektywy kresu naszego życia, której nie dość że wcale nie oczekujemy, to również w ogóle nie pragniemy. Niestety, właśnie tak wygląda często nasz styl przeżywania wiary. Przykuci do ziemi, jesteśmy tak bardzo pogrążenie w jej sprawach, że trudno jest nam oderwać na chwilę głowę od naszej doczesności i spojrzeć oczyma wiary na otaczający nas świat. Tymczasem komunikat płynący z tajemnicy Świętych Obcowania, mówi nam, że właśnie nasz świat jest cudownie przeniknięty tym, co wieczne i choć Nieba pośród nas nie dostrzegamy, to faktycznie – chcąc nie chcąc – żyjemy już w jego przestrzeniach. Nasze zmysły nie mają z tym jeszcze kontaktu, ale wiara podpowiada nam, że „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (por. Dz 17, 28) – w Nim, czyli w Bogu, wraz z tymi wszystkim, którzy już są uczestnikami Bożego światła chwały; z aniołami i świętymi. Ich dyskretna obecność to nie odległe zaświaty, ale nasza codzienność duchowo wypełniona niebiańską bliskością i nadprzyrodzonym działaniem. Sęk w tym, że nie pielęgnujemy w sobie takiej perspektywy. Naszym chrześcijaństwem często rządzi ukryta ekonomia zysku: Co ja mogę z tego mieć? Jakie łaski na mnie spłyną? Co zdołam u Boga wyprosić? Używamy więc wieczności dla doraźnych celów, a gdy ich doraźność uderza nas swoją kruchością – przez choroby, trudności, kryzysy czy śmierć – robimy wszystko, aby wieczność odsunąć jak najdalej od siebie. Oczywiście, dobre to i pożyteczne przeżyć nasz ziemski czas w zdrowiu, spokoju i komforcie. Czy jednak w naszych staraniach o doczesny dobrostan, nie zapominamy, że to wszystko nieuchronnie przeminie? Czy nie przesadzamy w naszym skupieniu na tym, co ziemskie? W gruncie rzeczy łatwo to sprawdzić. Wystarczy uczciwie zapytać samego siebie, czy tęsknię za wiecznością. Ile czasu poświęcam na myśleniu o niebie, czy pojawia się ono w moich rozmowach? Gdy wybieramy się na długo oczekiwany wypoczynek, już dużo wcześniej robimy plany, kupujemy niezbędne wyposażenie, ekscytujemy się i przygotowujemy na wiele różnych sposobów. Do Nieba jednak wybieramy się niechętnie z dużo większą rezerwą i obawą – często jak na skazanie. Nie zawsze to sprawa naszej słabej wiary. Czasami to kwestia priorytetów i tego, że mając Niebo na wyciągniecie ręki, najzwyczajniej o tym zapominamy. Dzisiejsza uroczystość po raz kolejny budzi nas z letargu. Przypomina nam bowiem, że wieczność to nie perspektywa odległej przyszłości. Tak naprawdę przecież nasza wieczność zaczyna się już tu, w zwykłej codzienności.