Miał zaledwie 30 lat, a wydawało mu się jakby przeżył ich dwa razy tyle. Bo też tyle różnych rzeczy wydarzyło się w jego dotychczasowym życiu.
Miał zaledwie 30 lat, a wydawało mu się jakby przeżył ich dwa razy tyle. Bo też tyle różnych rzeczy wydarzyło się w jego dotychczasowym życiu. Dzieciństwo właściwie zakończyło się, gdy jako 8-latek stracił tatę. Edukacja miała zakończyć się na elementarnej szkole przy miejscowej fabryce. Fabryce, w której najszybciej jak to tylko możliwe podejmie pracę. Jedynym odstępstwem od tej szarej rzeczywistości była niedziela. Bo to w niedzielę, razem ze swoim bratem, bywał w Oratorium – zupełnie nowym dziele kapłana o nazwisku Bosko. Jan Bosko. Ten ksiądz każdej niedzieli sprawował w założonym przez siebie Oratorium Mszę św. z kazaniem specjalnie przygotowanym dla okolicznych chłopaków. Oprócz kazania była też katecheza, ale przede wszystkim były gry, była zabawa i śmiech. Czyli coś, czego na co dzień w życiu naszego patrona brakowało. Te coniedzielne spotkania zmieniły naszego bohatera. Gdy ks. Bosko poprosił go pewnego dnia o pomoc przy prowadzeniu Oratorium – nie odmówił. Jego życie nabrało wtedy tempa. Jako 16-latek zamieszkał w Oratorium, jako 17-latek przyjął śluby zakonne w nowej salezjańskiej rodzinie, o której zatwierdzenie ubiegał się ks. Bosko. Jako 18-latek i kleryk objął samodzielne prowadzenie nowego Oratorium. Po 6 latach pracy i codziennych studiów, został wyświecony na kapłana. Pierwszego, który wyszedł spod skrzydeł ks. Bosko. Został wyświęcony i natychmiast wziął się do pracy. Był kierownikiem naukowym wszystkich szkół salezjańskich, liczących bagatela niemal 2000 podopiecznych. Organizował w Piemoncie od podstaw nowe gimnazjum i internat. Jeszcze przed 30-tką został dyrektorem administracyjnym całej salezjańskiej rodziny – wszystkich domów, internatów, szkół, oratoriów. I pracujących tam ludzi. Dużo pracy. Nic dziwnego, że poważnie zachorował i życie uchodziło z niego na oczach bezradnych lekarzy. Jednak w najgorszym momencie choroby do pokoju wszedł ks. Bosko. Wszedł i powiedział : "Nie chcę, żebyś umarł. Musisz mi jeszcze pomóc w tylu sprawach". Cóż było robić. Dzisiejszy patron wyzdrowiał, zakasał rękawy i aż do śmierci ks. Bosko był jego niestrudzoną prawą ręką. A po 1888 roku, przez kolejne 22 lata, aż do własnej śmierci godnie zastępował ks. Bosko jako przełożony generalny zgromadzenia salezjańskiego. Dość powiedzieć, że pod jego kierownictwem liczba salezjańskich placówek zwiększyła się 5-krotnie, obejmując 30 różnych krajów. W tym także Polskę, którą dzisiejszy patron odwiedził aż dwukrotnie. Kiedy? Podpowiem tylko, że postać o której mowa to bł. Michał Rua. To nie była trudna zagadka. Bł. Michał Rua odwiedził Polskę w 1901 i 1904 roku.