To jeszcze nie jest pandemia, ale zjawisko zaczyna przyjmować niepokojące rozmiary. Ktoś mógłby wzruszyć ramionami, że nie ma się czym przejmować, bo przecież ofiary żyją. W tym właśnie rzecz. Żyją, chociaż przeżyli własną śmierć. A właściwie medialne doniesienia o własnej śmierci.
Właściwie to nic nowego. Już 2 czerwca 1897 roku „New York Journal” opublikował oświadczenie Marka Twaina, amerykańskiego pisarz pochodzenia szkockiego, satyryka i humorysty. Brzmiało następująco: „Doniesienia o mojej śmierci są przesadzone”. Tekst w gazecie zatytułowano „Mark Twain rozbawiony”. Oświadczenie autora „Przygód Tomka Sawyera” było reakcją na rewelacje gazety „Herald”, która napisała, że Twain jest śmiertelnie chory i prawdopodobnie umrze w nędzy. Według innych relacji, pisarz posłał telegram o wspomnianej wyżej treści do jednej z europejskich agencji prasowych, gdy zobaczył w gazecie własny nekrolog.
Być może Mark Twain rzeczywiście rozbawił się całą sytuacją. Ale tak naprawdę nie ma tu nic do śmiechu. Raczej wieje grozą. I to nie ponad wiek temu w Ameryce, lecz obecnie, w Polsce.
W zeszłym tygodniu w środę w serwisie jednej z wydawanych w naszym kraju bulwarówek krótko po południu pojawił się materiał o śmierci znakomitego polskiego reżysera Krzysztofa Zanussiego. Jak się później okazało, pracownik redakcji przygotował go na podstawie pojedynczego wpisu, który pojawił się na jednym z portali społecznościowych. Źródłem doniesienia miał być nie byle kto - sama laureatka literackiej nagrody Nobla Olga Tokarczuk. Problem w tym, że zarówno konto w serwisie internetowym, jak i sama treść „informacji”, były fałszywe. Kierownictwo gazety podało, że wyciągnięto konsekwencje wobec dziennikarza, który na tak marnych podstawach napisał nieprawdziwą wiadomość. Pochwaliło się też, że błąd został wychwycony, zanim artykuł trafił na stronę główną ich internetowej witryny. Jak się poczuł w tym wszystkim znany na całym świecie polski reżyser? Nie wiadomo.
Również w zeszłą środę już od rana krążył w mediach jeszcze jeden tego samego rodzaju „news”. Tym razem dotyczył wokalisty zespołu T.Love Muńka Staszczyka. Jak zapewne wiele osób wie, miał on niedawno poważne kłopoty zdrowotne, ale wyszedł z nich dość szybko. „Zygmunt ma się dobrze i Was serdecznie pozdrawia” - napisano w oświadczeniu dementującym nieprawdziwe materiały. Przy okazji okazało się, że upowszechniany w sieci link do szerszych doniesień związany był z próbą wyłudzania danych karty płatniczej od tego, kto w niego kliknął.
Są ludzie, którzy medialne uśmiercanie Bogu ducha winnych ludzi traktują jak rozrywkę i okazję do odnoszenia jakichś korzyści. Ci, którzy bez sprawdzenia kolportują, udostępniają i podają dalej produkowane przez nich pseudo informacje, okazują się ich sojusznikami i pomocnikami. I nie chodzi już tylko o dziennikarzy.