Brytyjska Izba Gmin odrzuciła w poniedziałek wieczorem wniosek Borisa Johnsona o skrócenie kadencji parlamentu i przeprowadzenie nowych wyborów 12 grudnia. Szef rządu zapowiedział jednak, że doprowadzi do wcześniejszych wyborów.
Rozpisanie nowych wyborów poparło 299 posłów - 280 z Partii Konserwatywnej, 18 niezależnych i jeden laburzysta, przeciwnych było 70 - w tym 38 laburzystów i 18 Liberalnych Demokratów. Jednak wobec faktu, iż 272 posłów nie wzięło udziału w głosowaniu, ten wynik nie miał znaczenia. Zgodnie bowiem z ustawą z 2011 r., która wprowadziła stałą długość kadencji parlamentarnej, jej wcześniejsze zakończenie wymaga zgody co najmniej dwóch trzecich całego składu izby, czyli 434 deputowanych.
Była to już trzecia podjęta przez Johnsona próba rozpisania nowych wyborów. Od czasu objęcia w lipcu stanowiska stoi on na czele rządu mniejszościowego, co w praktyce wyklucza skuteczne rządzenie krajem. Tak samo jednak jak poprzednie dwie, podjęte na początku września, skończyła się niepowodzeniem. Tym razem szef rządu zapowiedział, że jeśli posłowie zgodzą się na wybory, umożliwi im dłuższą debatę na temat projektu ustawy o warunkach porozumieniu z UE. Nie zmieniło do jednak stanowiska opozycji.
Niezrażony tym Johnson zapowiedział po głosowaniu, że w dalszym ciągu zamierza doprowadzić do wcześniejszych wyborów, choć teraz w inny sposób. Rząd planuje zgłosić projekt ustawy zakładającej przeprowadzenie wyborów 12 grudnia. W odróżnieniu od głosowania nad skróceniem kadencji, przyjęcie ustawy wymaga zwykłej większości w głosowaniu.
To rozwiązanie ma jednak swoje wady - po pierwsze, aby zachować okres 25 dni roboczych między ogłoszeniem nowych wyborów, a ich datą, przeprowadzenie wyborów w dniu 12 grudnia wymaga, by projekt ustawy został przyjęty przez obie izby parlamentu i podpisany przez królową nie później niż o północy w nocy z czwartku na piątek.
Po drugie - do projektu ustawy posłowie mogą zgłaszać swoje poprawki, a ponieważ opozycja ma w praktyce większość w Izbie Gmin, jest spore prawdopodobieństwo, że zostałyby one przyjęte. Opozycja mogłaby np. obniżyć próg uprawniający do głosowania z obecnych 18 lat do 17 czy 16, co by zwiększało przede wszystkim jej elektorat, a nie konserwatystów. Mogłaby też spróbować powiązać wybory ze zgodą na nowe referendum na temat członkostwa w UE.