Książki bywają pretekstem do refleksji, inspiracją do niej – najkrócej: zdarza się wcale często, że tworzą dobrą do rozważań okazję. Umberto Eco we wstępie do opublikowanego niedawno po polsku ostatniego zbioru swoich felietonów pisał, że jego „zapiski na pudełku od zapałek” były zazwyczaj inspirowane bieżącymi wydarzeniami. Zazwyczaj – ale nie tylko.
Dla autora „Imienia róży” bieżącym wydarzeniem było także to, że któregoś wieczora naszła go chętka, żeby wrócić na przykład do jakiegoś fragmentu z Herodota czy baśni braci Grimm. Profesor Bronisław Łagowski w przedmowie do jednego ze zbiorów swoich tekstów przyznaje, że choć pisze dużo o książkach, to pragnie podkreślić, że rzeczywistym punktem wyjścia były realne problemy, podczas gdy książki służyły mu (tylko? aż?) – właśnie - za dobrą okazję. W gruncie rzeczy i Eco, i Łagowski opisują dwa bliźniacze warianty strategii pisania, którą i ja stosuję. Taką dobrą dla mnie okazją do szerszej refleksji będzie dzisiaj dla mnie wznowienie książki Timothy Gartona Asha „Wiosna obywateli” z podtytułem „Rewolucja 1989 roku widziana w Warszawie, Budapeszcie, Berlinie i Pradze”, a dokładniej napisane do niej przez autora postscriptum „Trzydzieści lat później”. Polskie tłumaczenie angielskiego tytułu książeczki Asha (We the People) zdaje się ujawniać polonocentryczne nastawienie tłumaczki – sformułowania „wiosna obywateli” jako szyld wydarzeń roku 1989 może być bowiem użyte wyłącznie w funkcji metaforycznej. Tak, wyniki obrad „Okrągłego stołu”, pierwsze częściowo wolne wybory z 4 czerwca, to oczywiście wiosna. Ale wydarzenia roku 1989 w Budapeszcie, Berlinie i Pradze kojarzą się raczej z jesienią niż wiosną. Wrócę jednak do wcześniejszej książki Asha „Polska rewolucja. Solidarność 1980-1981”. Jerzy Szacki (w szkicu Złudzenia i rzeczywistość polskiej demokracji, („ResPublica” 1991, nr 5) nazwał ją „literackim obrazem rewolucji”. I jest coś w tym spostrzeżeniu głęboko trafnego, to że w książkach Asha o Polsce Polak znajdzie oddanie emocji, atmosfery i dylematów, którymi żyły wówczas miliony. Ash uczestniczył w strajku w Stoczni Gdańskiej i jak na refleksyjne świadectwo historyczne jego książka jest rzeczywiście wyśmienita, gdy jednak sklasyfikować ją jako wyważony komentarz polityczny, ocena nie wypadnie już tak dobrze. Szackiemu, kiedy – nieco kąśliwie – pisał o „literackim obrazie rewolucji” nie chodziło o literacki styl – ale literacką wymowę pisarstwa Asha. Zbyt wiele w nim emocji, zbyt mało analizy. O mitologizowanie rzeczywistości w prostych czarno-białych schematach. Czyli m.in. skłonność do jednostronnego ujmowania zachodzącej zmiany; dychotomiczne przeciwstawienie Narodu Władzy; mit społeczeństwa obywatelskiego; złudzenie jedności społeczeństwa; złudzenie, że emancypujące się społeczeństwo jest głęboko moralne i rozumne; złudzenie, że zmiany prowadzą do ustroju zasadniczo lepszego, natura społecznego świata zmierza do normalności, a normą jest Europa. Tak, Ash w swej książce o polskiej rewolucji „Solidarności” z lat 1980-1981 powiada, że starym refrenem rewolucji jest powtarzanie i utwierdzanie się w przekonaniu, iż „szczęściem było przeżyć tamten świt…”. I w swojej książce angielski dziennikarz i historyk w literacki sposób odtwarza szczęście karnawału „Solidarności”. Nic może zatem dziwnego, że historyk podzielający ideowe sympatie Asha, Andrzej Friszke w swym monumentalnym, bo liczącym prawie tysiąc stronic opracowaniu „Rewolucja solidarności. 1980-1981” wspomina reportaż Asha raz. Jeden raz – i to w formie raczej mocno konwencjonalnej. Swoisty manicheizm Asha drażni bardziej, gdy próbuje on opisać świat mniej czarno-biały, niż ten który charakteryzował obraz konfliktu zdegenerowanej komunistycznej władzy z prawie 10-milionowym ruchem społecznym. Co zatem znajdziemy w pisanym w trzydzieści lat po roku 1989 postscriptum? No cóż, ja znalazłem tylko w większości zawstydzająco miałkie uwagi i spostrzeżenia na poziomie banału. Bo tak właśnie oceniam bezkrytyczne cytowanie wezwań społeczeństwa do powrotu do doświadczeń z lat antykomunistycznego oporu, domyślne porównywanie obozu rządzącego od roku 2015 do partii komunistycznej sprzed roku 1989. Oczywiście, na korzyść Asha zapisać można, że dostrzega quasi-arystokratyczne, pogardliwe postawy „warszawskiego salonu” wobec tej części społeczeństwa, która sprzyja obozowi rządzącemu, przyznaje, że sam słyszał je w wypowiedziach na temat chłopów, robotników, a nawet nowej klasy średniej. Tak, mógłbym powiedzieć, że doceniam to, iż Ash to zauważył, że o tym napisał. Tyle, że właściwie co tu doceniać? Przecież nikt nie powie, że ta pogarda wyrażana jest w Polsce półgębkiem. Nie, ta pogarda wylewa się przecież zupełnie otwarcie w Internecie i tradycyjnych mass-mediach. A – jak przekonują w najnowszym, październikowym numerze pisma „Charaktery” profesorowie Mirosław Kofta i Michał Bilewicz „To pogarda, nie nienawiść, jest współcześnie paliwem większości politycznych i społecznych konfliktów”. Tyle, że to wątek w rozważaniach Asha poboczny. Podsumowując - zdarza się, że cudzoziemiec – dlatego, że wnosi, inny punkt widzenia, inną perspektywę, ma coś ważnego do powiedzenia obywatelom kraju, o którym pisze. Niestety, takiej perspektywy, wnoszącej coś nowego w rozumienie polskich spraw, w pisanym po trzydziestu latach postscriptum Asha próżno szukać.