Mało kto w Polsce wie, że w miniony poniedziałek w głównych australijskich gazetach na pierwszych stronach pojawiły się w tekstach artykułów czarne paski.
Zakrywały one przeważającą część publikacji, uniemożliwiając odczytanie ich treści. Wyglądało to tak, jakby ktoś czarnym markerem z premedytacją zamalował większość słów, aby kryć je przed oczami czytelników. Gdy zobaczyłem w internecie zdjęcie poniedziałkowych gazet z drugiej półkuli, natychmiast zbudziło się we mnie skojarzenie. Przypomniały mi się listy, jakie otrzymywałem od najbliższych, gdy byłem internowany w czasie stanu wojennego. Pracowita ręka zamazała w nich niektóre fragmenty. Podobnie zresztą, o czym przekonałem się później, wyglądały moje listy, które wysyłałem z miejsca internowania. Były ocenzurowane. Ktoś uważał, że ma prawo decydować, jakie treści zostaną skutecznie przekazane adresatom, a jakie nie powinny do nich dotrzeć.
Akcja australijskiej prasy również dotyczyła cenzury. A właściwie dotyczyła wolności słowa i wolności mediów w tym kraju. Już w niedzielę w głównych australijskich mediach informacyjnych podawano komunikaty wyjaśniające, że dziennikarze sprzeciwiają się polityce państwa zmierzającej do ograniczenia możliwości posługiwania się źródłami z rządowych przecieków i od sygnalistów.
Dziennikarze w Australii zorganizowali swoją akcję protestacyjną, ponieważ według nich stan wolności słowa w ich kraju znacznie się pogorszył w ciągu ostatnich dwóch dekad, po atakach terrorystycznych z roku 2001. W bieżącym roku doszło do przeszukiwania przez służby pomieszczeń redakcji. Trwają śledztwa, w których dziennikarze są podejrzewani o naruszenie przepisów ustawy o ochronie tajemnic państwowych. Władze, zasłaniając się troską o bezpieczeństwo obywateli, przyznały sobie prawo do decydowania, o czym mają oni prawo wiedzieć, a o czym nie. Oczywiście, tajemnica państwowa jest potrzebna, ale nie może ona służyć do ukrywania zła.
W Polsce przez całe dziesięcioleci, do roku 1990, media były cenzurowane. Długo ingerencje cenzora nie były w żaden sposób zaznaczane. Odbiorca nie wiedział, że coś postanowiono przed nim ukryć. Później udało się wywalczyć przynajmniej tyle, że był informowany o wycięciu jakichś treści z przekazu. Trudno powiedzieć, jak duże jest grono Polaków, którzy pamiętają gazety z charakterystycznymi myślnikami w nawiasach. Mówiły on tylko i aż: „Tu było coś, czego zdaniem pewnych ludzi, nie masz się dowiedzieć. Jakaś informacja, myśl, opinia, której według niektórych, masz nie znać”.
Przypadek australijskich mediów pokazuje, że wolność słowa, wolność mediów, wcale nie są dane raz na zawsze. Trzeba się o nie troszczyć, ponieważ chętnych do cenzurowania nie brakuje w żadnych czasach i pod żadną szerokością geograficzną. Jeśli nadarzy im się okazja, aby coś wyciąć, zamazać, ukryć, najprawdopodobniej chętnie z niej skorzystają.