Ostatnio na ekrany naszych kin wszedł najnowszy film Jana Komasy „Boże Ciało”. To jeden z tych filmów, o których bardzo głośno. Nagrodzony na festiwalach w Gdyni i Wenecji, wyznaczony na polskiego kandydata do Oscara. Wyróżniony też przez jury festiwalu „Niepokalanów” we Wrocławiu i z nagrodą publiczności dla filmu fabularnego.
O czym ten film? To inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia 20 latka, który w poprawczaku, jako poprawczakowy ministrant i pomocnik księdza marzy po cichu, żeby samemu zostać księdzem. Po kilku latach odsiadki zostaje warunkowo zwolniony, i skierowany do pracy w stolarni. Zamiast tego kieruje się do miejscowego kościoła, gdzie udając księdza ufnie zostaje przyjęty przez proboszcza. A kiedy ten musi poddać się terapii, korzystając z okazji i intuicji zaczyna pełnić posługę kapłańską w miasteczku. Jego metody duszpasterskie zaskakują, są kontrowersyjne, szczególnie dla surowej kościelnej. Z czasem jednak charyzma fałszywego księdza zaczyna poruszać wstrząśniętych tragicznym w skutkach wypadkiem samochodowym. Tymczasem przy poświęceniu nowej hali stolarni zostaje rozpoznany przez kolegę z poprawczaka i wszystko zaczyna się sypać i wymykać spod kontroli.
Akcja filmu toczy się w wąskiej, nawet ciasnej kościelno i około kościelnej przestrzeni, tak między kościołem, plebanią, przykościelnym przystankiem z tablicą pamięci, a cmentarzem, Ta kościelno parafialna scenografia może i to dość sugestywnie, ale jednak złudnie zasugerować, że jest to film o słabej i słabnącej kondycji kapłaństwa, czy fasadowo obrzędowej religijności katolickiej prowincji.
Dla mnie jednak ten film nie jest ani o kondycji kapłaństwa, ani o fasadowej religijności, czy polskim piekle. Jest to film przede wszystkim o kłamstwie, o wsysającej, wchłaniającej wręcz sile kłamstwa. O kłamstwie osobistym i zbiorowym, o kłamstwie instytucjonalnym, urzędowym tak świeckim, jak kościelnym. O kłamstwie, które z pozoru niewinne, trochę w obronie przed zaszufladkowaniem potrafi jak kamyk uruchomić całą lawinę następujących po sobie kłamstw i potrafi tak wessać, że wręcz uzależnić. O kłamstwie, przed którym nawet kapłaństwo nie obroni. O kłamstwie, które potrafi wmówić, że rzeczywistość była i jest zupełnie inna niż naprawdę i nagiąć po temu fakty, i wręcz zahipnotyzować nie tylko jednostkę, ale całą społeczność. O kłamstwie władzy dla wyciszenia i świętego spokoju. O kłamstwie, które i z wiary umie zrobi
pustą religijność, tak wiernych jak i księży.
Jest to też film o tym, jak nierozliczona przeszłość może zakłamać teraźniejszość, ale też i o tym, że wszystko, co robimy ma wpływ na nasze życie, a nienaprawione błędy, nieprzebaczone grzechy, pielęgnowane kłamstwa z przeszłości żyją w teraźniejszości i bywają często nieodwracalne, a ich skutki bardzo trudno odwracalne .
Tak na marginesie ten film pokazuje też w dość twardy, nawet brutalny sposób wewnątrz poprawczakową rzeczywistość. Jeśli rzeczywiście ona tak wygląda, to z całą pewnością z takich miejsc mało kto wychodzi poprawiony.
To prawda, że przez tę religijno kościelną scenografię ten film możne dość przekonująco, ale chyba jednak i dość naiwnie podpowiadać, że skoro kościół ze swoją tylko religijna obrzędowością się nie sprawdza, to obejdziemy się bez niego i jeśli ksiądz nie spełnia oczekiwań, to wystarczy nam udawany. Tyle tylko, że gdzieś po drodze zgubimy, to prawdziwe Boże Ciało i prawdziwe rozgrzeszenie.
Dla mnie kluczową i chyba najpiękniejszą jest jedna z ostatnich scen tego filmu, kiedy to w czasie prawdziwej już Mszy, prawdziwy ksiądz, już po terapii, głosi kazanie przyznając się też do własnej grzeszności. I na tle tych słów następuje pojednanie, pogodzenie dwóch kobiet, kiedy jedna dyskretnym skinieniem pozwala tej odrzuconej na powrót wejść do kościoła, i kiedy na obu ich twarzach, zwykle z zaciśniętymi wargach pojawia się delikatny uśmiech, jak przebiśnieg na wiosnę, ale też i na ponownej akceptacji środowiska, otoczenia kiedy ktoś przesuwając się w ławce pozwala tej odrzuconej usiąść obok siebie.
I to jest dla mnie najważniejsza scena tego filmu.
Bo jeśli jest to przede wszystkim film o kłamstwie i jego wszędobylskiej już obecności i wciągająco uzależniającej sile, to może nareszcie czas na nowo zdać sobie sprawę, że tylko prawda wyzwala i nie można jej zakopywać ani samemu, ani zbiorowo, ani urzędowo świecko, czy kościelnie. Ona i tak w końcu wypłynie.