„Dyletanci” i „złodzieje”. Te określenia partii politycznych wzięto z pism klasyka socjologii Maxa Webera, uczonego znanego z chłodnych, wypranych z emocji analiz. Ale partie polityczne powodowały, że najwyraźniej tracił spokój ducha. A przecież zmarł prawie przed stu laty.
Weberowskie określenia partii – „dyletanci” i „złodzieje” - przypomniał Robert Krasowski w swojej książce „O demokracji w Polsce”. Pisze tam m.in. „Aby wygrać wybory partia zawsze stara się przekonać demos, że rywale są źli, zaś ona jest dobra. Jedno kłamstwo jeszcze nie ogłupia, kłopot w tym, że rywale robią to samo. Demos zalany został morzem sprzecznych opinii. Wybory musza być porażką rozumu, bo demosowi nie pozwala się myśleć”. Krasowski to analityk polskiej polityki po 1989 roku, nie ze wszystkimi jego tezami się zgadzam, ale czytając go wiem, że mam do czynienia z analizą i diagnozą, a nie próbą mniej czy bardziej nachalnej politycznej perswazji. Czyli zawoalowanej partyjnej propagandy po prostu. Zawsze kiedy słyszę partyjne zawołania formułowane w poetyce „gwiezdnych wojen” – kiedy czytam o „jasnej” i ciemnej” stronie mocy, o tym, że my reprezentujemy miłość bez skazy, a oni czystą nienawiść, że oni są „odrażający brudni źli”, a my – bez wyjątku „piękni, czyści i dobrzy”, no może nie wszyscy, może jest jakiś maleńki nieistotny margines, ale w najlepszej rodzinie się zdarzy. No cóż, w takim przypadku z góry wiadomo, że o dyskusji nie ma mowy, że w tej sytuacji sykiem i krzykiem usiłuje się – jakże często z powodzeniem – zagłuszyć myśli. Zresztą - nie wszyscy się z propagandową misją specjalnie kryją. Jak oświadczył po roku 2015 redaktor naczelny „Polityki” Jerzy Baczyński „>>Polityka<< jest dziś sztandarem pewnego obozu – nazywanego antypisem”. Toteż kiedy czytałem książkę publicystów „Polityki” [zatytułowaną] „Brat bez brata” z podtytułem „Dokąd prowadzi Polskę Jarosław Kaczyński?” przez chwilę nie miałem wątpliwości, że artykuły, które się na ten tom złożyły pisane były z czytelną intencją perswazyjną. Już nawet tytuł ich publikacji „Brat bez brata” musi przywodzić na myśl tom pierwszy zebranych tekstów tych samych autorów [zatytułowany] „Cień wielkiego Brata”. No cóż, Jarosław Kaczyński jako straszliwy, depczący ludzką godność orwellowski Wielki Brat - odwołania do antyutopii George’a Orwella są tu równie czytelne, jak absurdalne. Jeśli już w ogóle w kontekście Polski drugiej dekady XXI wieku przywoływać Orwella to porównania sposobów mobilizacji swoich zwolenników do znanych z powieści 1984” seansów „dwu minut nienawiści” zdają się tu jak najbardziej na miejscu. XXX Inna sprawa „Ani książę, ani kupiec – obywatel” – to tytuł świetnej antologii poświęconej społeczeństwu obywatelskiemu, którą zredagował jakiś czas temu Jerzy Szacki. Właśnie obywatel – w czasie wyborczym apeluje się do różnych wartości, także do obywatelskości. Ale czy nie odnieśliście Państwo wrażenia, że tak naprawdę partie polityczne interesuje przede wszystkim, jeśli nie tylko i wyłącznie – wyborca, wyborca, a nie obywatel. Różnica jest zasadnicza. Wyborcą jest się na chwilę, kiedy oddaje się głos w wyborach obywatelem pozostaje się cały czas. I na koniec – w dwa dni po wyborach parlamentarnych trudno uniknąć jakiegoś komentarza do ich wyniku. Jeszcze wyniki wyborów parlamentarnych nie ostygły, jeszcze sypią się komentarza, tych, którzy je przewidzieli, ale także tych, którzy są zaskoczeni czy nawet zaszokowani. W Internecie wszystkie te reakcje są jeszcze bardziej wyraźne, niekiedy ocierając się o granicę groteski, niekiedy nawet znacznie ją przekraczając. Przypomina mi się tu opinia pewnej internautki, a to dlatego, że widać w niej jak w soczewce pękniecie polskiego społeczeństwa wyborach. Cytowałem ją już, w którymś z wiosennych felietonów, ale zacytuję raz jeszcze: „Kurczę ja tego nie rozumiem wszyscy głosujemy inaczej to jak się to dzieje że mamy wyniki skąd to się bierze”. Jest to wpis kogoś, kto – raczej nie można mieć wątpliwości – jest zwolennikiem społeczeństwa otwartego i sam żyje w przekonaniu, że ma głowę otwartą na świat. A wyniki wyborów nie dość, że go nie zadowoliły, ale wprawiły w stan szoku. I proszę – niby głowa na cały świat otwarta, a jednak ten ktoś najwyraźniej nie znał może nikogo, kto zagłosował na zwycięzców. Jak się tu nie dziwić? No bo przecież „wszyscy głosujemy inaczej”, a tu ni stąd ni zowąd – kolejna wyborcza porażka. Ktoś powie, że to naiwne i – doprawdy – kuriozalne wyznanie stanowi absolutny margines reakcji na wyborczy wynik, że pisząc o nim ułatwiam sobie sprawę, ustawiam sobie rzecz tak, by łatwo było wykpić czyjeś rozczarowanie. Otóż – nie. Takich rozczarowanych jest więcej – ale, wbrew złudzeniom internautki - to nie są „wszyscy”. Na koniec anegdotka z sobotniej ciszy przedwyborczej. Dzwonek do drzwi. Otwieram. Stoją dwie panie - jedna starsza (to znaczy, że druga młodsza) Starsza: „Tak przy sobocie chciałybyśmy porozmawiać o światowym rządzie, który rozwiąże wszystkie nasze problemy”. Ja: „Pisałem o tym”. Starsza: „A, jak tak, to dziękujemy”. No cóż, w Polsce po wyborach powoli tworzył się będzie nowo-stary rząd, a tu już ludziska marzy się rząd światowy. Kurtyna...