Karać czy nie karać? Oto jest pytanie. A raczej jeden z podstawowych dylematów, z którym zmaga się każdy odpowiedzialny za swoje dziecko rodzic.
Generalnie zgadzamy się, że kary i nagrody są elementem procesu wychowawczego, a zupełny brak kar raczej dziecku szkodzi, niż pomaga. Nie na tym polega jednak istota problemu. W gruncie rzeczy nie chodzi bowiem o to, czy można karać, ale o to, w jaki sposób to czynić, aby dziecka nie skrzywdzić, lecz aby mu pomóc.
Kara – to brzmi groźnie i raczej źle się kojarzy. Być może z tego względu wielu woli mówić raczej o negatywnych konsekwencjach czynów, których w takiej czy innej postaci powinien doświadczyć młody człowiek, aby nauczyć się odpowiedzialności za siebie oraz za innych, a także, aby nabyć praktyczną umiejętność dokonywania wyborów moralnych. Zrozumiałe jest więc, że jeśli na przykład dziecko, nie dbając o własne rzeczy, zniszczy niefrasobliwie drogą zabawkę, nie dostanie od razu kolejnej, ale w jakiś sposób musi sobie na nią zapracować. Wychowawczo zrozumiałą karą jest również ograniczenie ważnych dla niego przyjemności, gdy nie wypełnia swoich obowiązków (na przykład nie dba o porządek w pokoju). Cała sztuka tkwi w proporcjach – w umiejętnym stosowaniu kary, aby nie była narzędziem opresji, lecz mądrze wdrażała w poszanowanie reguł i wartości. Niestety, bywają sytuacje, gdy kara nie pomaga, ale szkodzi, a raczej szkodzą ci, którzy ją stosują. Zazwyczaj dzieje się tak, gdy posługują się nią nie jako środkiem wychowawczym, ale narzędziem przemocy, kanalizującym ich wewnętrzne nieuporządkowanie.
Obraz przemocowego rodzica nie należy, niestety do rzadkości. I nawet jeśli nie łączy się on zawsze ze stosowaniem kary fizycznej, często przejawia się w także innych formach zachowań opresyjnych, poniżających, generujących lęk i poważnie uszkadzających emocjonalny świat dziecka. Chodzi zwłaszcza o bezwzględną surowość. Nie trudno wyobrazić sobie rodziców, którzy często i w sposób przytłaczający strofują swoje dzieci, karcąc je ostro, gdy tylko coś pójdzie nie po ich myśli, gdy dziecko popełnia błędy, lub postępuje niezgodnie z ich oczekiwaniami. Błąd urasta w ich ocenie do roli przestępstwa, za które należy się zdecydowana kara, wymierzana zazwyczaj w sposób nieproporcjonalny do skali faktycznego błędu. Nakładana przez nich kara jest więc z reguły bardzo surowa. Funkcjonujący w taki sposób rodzice nie potrafią wybaczać – zdecydowanie łatwiej jest im wymierzać sprawiedliwość, a sztywne reguły, które rządzą ich światem moralnym, są niemodyfikowalne. Dzieci więc nie mają co liczyć na wyrozumiałość, przeciwnie – mogą spodziewać się raczej, że kara będzie wymierzona z całym rygoryzmem. W głębi serca przeżywają więc nieustanny lęk, a rodzice, lub jedno z nich, kojarzą im się nie z autorytetem lecz z zagrożeniem. Gdy tylko dorosną, porzucają więc zazwyczaj ów autorytet, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że często w głębi serca myślą, czują i wartościują świat wedle tych samych schematów, w których zostały ukształtowane. Bezwzględnie surowe trudno akceptują odmienne od nich zdanie. Omnipotentne i oceniające, pielęgnują urazy, krytykują i osądzają innych, nie szanując ludzi tolerancyjnych i wyrozumiałych. Przemocowe dzieci bezwzględnie surowych rodziców potrafią rozpamiętywać swoje rany i karmić się urazą do innych ludzi, nie potrafią jednak nie fundować swoim dzieciom krzywdy podobnej do tej, która im została uczyniona. Wyjątkiem są sytuacje, gdy – jakby chcąc zanegować własną przeszłość – pozwalają swym dzieciom na wszystko, zupełnie nie stawiając im granic. Kłopot ofiar bezwzględnej surowości polega bowiem nie tyle na nieznajomości zasad, ile na nieumiejętności ich dostosowania do określonej sytuacji. W efekcie trzymają się sztywno swych przyzwyczajeń i w taki sposób interpretują rzeczywistość – w tym również relację z Bogiem. W ich przeżyciach Bóg skojarzony jest zazwyczaj z surowym sędzią, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Z lęku przed karą łatwiej podejmować im duchowe praktyki łączące się z zadośćuczynieniem, czołobitnością, ekspiacją i wynagrodzeniem za grzechy, niż z ekspresją radości i swobodą dziecka Bożego, które czuje się wolne, akceptowane i kochane przez Boga. Boją się, aby w niczym Bogu nie uchybić i nie obrazić go postawą, gestem lub czynem, dlatego z dezaprobatą i z oburzeniem spoglądają na tych, którzy wykraczają swym zachowaniem poza sztywny kanon ich wewnętrznego prawa. Przekonanie, że za błędy trzeba płacić, a w życiu należy dążyć do perfekcji, przenoszą także na doświadczenie religijne, postrzegając świat duchowy w czarno-białych barwach, a Boga jako tego, który osobiście i z zaangażowaniem szykuje grzesznikom piekło. Paradoksalnie, nie zdają sobie przy tym sprawy z tego, że chcąc uniknąć piekła w wieczności, niejednokrotnie szykują je swym bliskim w doczesności. To jedna z wielu pułapek, w które wpadają ofiary bezwzględnej surowości.