W pierwszym zamiarze chciałem raz jeszcze pójść tropem Bierdiajewa i przywołać, to co pisze, i to krytycznie, o demokracji, ale pomyślałem, że może jednak odłożę to na później, żeby nie być posądzonym o udział przedwyborczej dyskusji.
Po ostatnim felietonie, jeden z zaprzyjaźnionych ze mną stałych ich odbiorców, napisał mi tak: Felieton (…) koncentruje się na "cywilizacji europejskiej". I jej starczej degeneracji. Przyzwyczailiśmy się, że Europa to pępek świata. (…) Ale świat to nie tylko Europa i Kościół to nie tylko Europa. Bo Kościół jest powszechny. Inne kontynenty niosą swoje problemy i swoją kulturę. I to może ubogacić nasz Kościół i naszą ludzką cywilizację. Oczywiście my się boimy zmian, my nie chcemy zmian. Bo nasze jest najlepsze. A każde inne niebezpieczne i podejrzane. (…) Nie ma sensu tworzyć zamkniętej twierdzy.
Proszę mi dziś pozwolić na takie swoiste i trochę szersze ad vocem i trochę z polemicznymi refleksjami, do których ten mail mnie skłonił. To prawda, że w ślad za Bierdiajewem koncentruje się na "cywilizacji europejskiej". I trudno, żeby było inaczej. Ona jest mi po prostu najbliższa, jak koszula ciału.
Czytam w tym mailu: przyzwyczailiśmy się, że Europa to pępek świata. I wyczuwam w tym zdaniu jakąś nutę pretensji, może nawet i zarzutu. I nie wiem czy słusznie, bo mnie się zdaje, że dla nas Europa nie jest już takim pępkiem świata, jak Ameryka dla Amerykanów, Rosja dla Rosjan, Chiny dla Chińczyków, czy Izrael dla Żydów. I ja to nawet rozumiem. Kłopoty zaczynają się dopiero wtedy, kiedy to poczucie pępkowości rodzi mocarstwowość, imperialność, a to dzisiejszej Europie już chyba nie grozi, bo ma to już za sobą.
To prawda, że jak pisze Autor maila: świat to nie tylko Europa i Kościół to nie tylko Europa. Bo Kościół jest powszechny. Inne kontynenty niosą swoje problemy i swoją kulturę. I to może ubogacić nasz Kościół i naszą ludzką cywilizację.
Prawdę mówiąc, kiedy słyszę takie coraz częstsze głosy, że świat to nie tylko Europa i Kościół to nie tylko Europa, to wyczuwam jakieś zakłopotanie, nawet zawstydzenie, które mocniej słychać w tym oto stwierdzeniu, że inne kontynenty niosą swoje problemy i swoją kulturę. I to może ubogacić nasz Kościół i naszą ludzką cywilizację. Pewno i tak jest. Ale jest też i odwrotnie.
To zdanie przypomniało mi trochę dość częste oceny życia i powodzenia sąsiadów. Zwykle zdaje nam się, że im powodzi się lepiej, że im łatwiej, wszystko im się udaje, są szczęśliwsi i chętnie byśmy ich po naśladowali. Tyle tylko, że jak mówił mój śp. Tata: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
To nie jest też tak, że to ubogacanie jest tylko jednokierunkowe, tylko nas, my też, Europa i Kościół mamy, czym ubogacać, bo Europa jest częścią świata, a Kościół europejski częścią Powszechnego.
Pada też w tym mailu zdanie takie: Oczywiście my się boimy zmian, my nie chcemy zmian. Bo nasze jest najlepsze. A każde inne niebezpieczne i podejrzane. (…) Nie ma sensu tworzyć zamkniętej twierdzy. Rozumiem, że nie chodzi tu o zmianę szefa, czy warunków zatrudnienia, a o zamiany natury fundamentalnej, społeczno religijnej na dodatek.
A jeśli tak, to trudno nie uznać za niebezpieczne i podejrzane, ot choćby to, na co zwraca też i uwagę Bierdiajew pisząc tak: Ekonomizm naszej historycznej epoki jest naruszeniem prawdziwego hierarchizmu społeczeństwa, utratą duchowego centrum. Autonomia życia gospodarczego doprowadziła do panowania gospodarstwa nad całym życiem społeczeństw. Mamonizm stał się określająca siła naszego wieku, w którym przede wszystkim kwitnie kult złotego cielca. I najokropniejsze jest to, że w tym niczym niezamaskowanym mamonizmie wiek nasz widzi oznakę wyższości, zbliżenie do poznania prawdy, wyzwolenie od wszelkich złudzeń.
I znów jakbym tu słyszał papieża Franciszka, który wręcz nawoływał do wspólnej walki z bożkiem-pieniądzem, a panujący system ekonomiczny według Niego, ma w swym centrum bożka, nazywającego się pieniądz.
A dzieje się tak dlatego, że wszystko, co najlepsze, najpiękniejsze i uszczęśliwiające sprytnie zresztą namówieni i namawiani ulokowaliśmy i lokujemy właśnie tu i teraz, na ziemi.
Jeśli więc stawiamy sobie pytania i zaczynamy dostrzegać, że wszystko bierze się z bałwochwalczego zapatrzenia w teraźniejszość przy zupełnym zapomnieniu o wieczności, to tylko po to, żebyśmy w Europie i w Kościele Europy stale sobie przypominali o właściwej hierarchii czasu i przestrzeni, a każde jej zakłócenie sobie wypominali.
I nie ma w tym nic z tworzenia zamkniętej twierdzy. Bo im lepsza i prawdziwsza część jakiejś całości, tym też lepsza i prawdziwsza całość. To dokładnie taka sama zależność, jak między poszczególnymi członkami, a całym ciałem, o czym pisze św. Paweł w swoim Liście do Koryntian.