Żyjemy w czasach nieustannych sondaży i permanentnego badania opinii publicznej. Mogłoby się wydawać, że to świetnie, że nareszcie głos tzw. zwykłego człowieka, zaczyna się naprawdę liczyć. Okazuje się jednak, że to wcale nie jest takie oczywiste, a w mnożących się ankietach chodzi o coś innego niż faktyczne uwzględnienie opinii przepytywanych.
Komu potrzebne są te wszystkie badania? Jedno z pierwszych skojarzeń, jakie się pojawia, to politycy. Kto jak kto, ale oni powinni wiedzieć, co w najrozmaitszych kwestiach myślą ich potencjalni wyborcy. Tak sobie wyobrażamy ich podejście do tematu. Bo chcielibyśmy, żeby tak było.
Ale rezultatami sondaży zainteresowani są nie tylko politycy. Potrzebują ich w nie mniejszym stopniu bardzo liczni ludzie, którzy podejmują decyzje w bardzo różnych dziedzinach i na rozmaitych poziomach struktur zarządzania. Między innymi dlatego, że jesteśmy klientami.
Ktoś niedawno zwrócił uwagę, że ci, którzy zamawiają sondaże i uważnie śledzą wyniki badań opinii publicznej, chcą wiedzieć to wszystko niekoniecznie dlatego, że zamierzają spełniać nasze oczekiwania pod każdym względem i obdarzać nas tym, czego pragniemy. W wielu przepadkach chodzi o coś innego. Oni niekoniecznie chcą wiedzieć, co nam dać. Niejednokrotnie chcą przede wszystkim uzyskać wiedzę, co powinni nam powiedzieć, żeby osiągnąć jakiś konkretny efekt.
Ostatnio moją uwagę zwróciła pewna reklama. Pada w niej jako pewnik następujące stwierdzenie: „Dziewięciu na dziesięciu nie może się mylić”. Łatwo się domyślić (nawet bez oglądania spotu), że tego rodzaju wniosek wyciągnięto z jakiegoś sondażu, w którym zdecydowana większość odpowiadających potwierdziła jakąś wcześniej założoną tezę.
Cytowane hasło ma nas, odbiorców reklamy, upewnić, że jeśli większość jest o czymś przekonana, to to jest prawda. Tyle, że takie stwierdzenie jest fałszywe. Większość, nawet tak ogromna, jak dziewięćdziesiąt procent, nie tylko może się raz czy drugi mylić, ale może przez długi czas uporczywie tkwić w błędzie.
Kard. Stanisław Dziwisz przypomniał kiedyś rzecz wydawałoby się oczywistą. Powiedział, że prawdy i dobra nie ustala się w głosowaniu. Dodał, że obowiązują one wszystkich, niezależnie od wyznania i przynależności politycznej. Trzeba o tym nieustannie przypominać, ponieważ wciąż liczna jest grupa ludzi przeświadczonych, że prawdą jest to, co za prawdę uznaje większość. Nie jest. Prawda istnieje niezależenie od tego, jak wielu ją przyjmuje. Prawdy nie uchwala się nawet w powszechnym głosowaniu. Nawet większością absolutną.