Kto z nas nie zna przysłowia : lepsze jest wrogiem dobrego? Oczywiście, że je znamy, co więcej łatwo jesteśmy w stanie wskazać konkretne przykłady z życia ilustrujące trafność tej obserwacji.
Czy to więc oznacza, że bogaci w taką wiedzę jesteśmy zabezpieczeni przed pokusą usprawnienia tego, co do tej pory świetnie się sprawdzało? Że nie straszny nam demon większej wydajności? Niestety nie - a mówię to z prawdziwym bólem serca, bo zaoszczędziłoby to często i nam samym, i naszemu otoczeniu, sporo nerwów. Ale nawet, gdy już ulegliśmy presji osiągnięcia lepszych wyników, wyższych zarobków, czy bardziej spektakularnych efektów - nie wszystko stracone! A zaświadcza o tym historia świętego Gwidona z Anderlechtu. Gwidon od młodości wyróżniał się pobożnością i duchem miłosierdzia dla biednych. Pragnął jednak nadać temu bardziej zdecydowany charakter, dlatego oddał się na wyłączną służbę Panu Bogu. Dlaczego nie został kapłanem lub mnichem, trudno dzisiaj, po 1000 lat, powiedzieć. Wiemy natomiast z pewnością, że nasz patron opuścił rodzinne strony i zatrudnił się w charakterze zakrystiana, czyli kościelnego, w pewnej parafii niedaleko obecnej Brukseli. Nieustannie wewnętrznie przynaglany, by czynić coś więcej dla Boga, niemal całą swoją skromną pensję i cały swój wolny czas po służbie Gwidon oddawał chorym i ubogim. To było jednak dla niego wciąż zbyt mało – wokół przecież tylu potrzebujących. Skąd jednak wziąć aż tyle pieniędzy, by im wszystkim natychmiast pomóc? Pragnąc mieć więcej środków dla biednych, Gwidon związał się handlowo z miejscowym kupcem. Postawił wszystko na jedną kartę, zaciągnął dług u ludzi dobrej woli, takich jak i on sam, i co? I stało się to, co zwykle w takich razach, gdy za interesy bierze się laik – plajta. Co gorsza, była to plajta nie tylko za własne pieniądze. Początkowo nasz niedoszły 'biznesmen w słusznej sprawie' liczył na to, że powróci po prostu do swojego wcześniejszego zajęcia jako zakrystiana. Niestety, ten sam wewnętrzny głos, który kazał mu wcześniej być jeszcze bardziej użytecznym Panu Bogu, teraz nie dawał mu spokoju, wyrzucając chciwość i sprzeniewierzenie pieniędzy. W efekcie tych wyrzutów sumienia Gwidon odrzucił swój dotychczasowy, mimo wszystko spokojny i ułożony tryb życia. Postanowił jako pielgrzym nawiedzać miejsca święte, których w Europie nigdy nie brakowało. Udał się więc z pielgrzymką, jaka wyruszyła do Rzymu. Stąd podążył do Ziemi Świętej. Następnie kolejno nawiedzał najsłynniejsze sanktuaria. Prymitywne warunki, w jakich odbywał te pielgrzymki - głód, zimno, gorączki, nieprzespane noce - zrujnowały mu zupełnie zdrowie. Po siedmiu latach powrócił więc do Belgii i ponownie podjął się pracy kościelnego, tym razem już w samej Brukseli. Zmarł niedługo potem, to jest około 1012, ale jego sława pokutnika-pielgrzyma bynajmniej nie odeszła w zapomnienie. Pogrzeb św. Gwidona z Anderlechtu stał się wielką manifestacją mieszkańców miasta. Z biegiem lat kult Gwidona rozszedł się po całych Niderlandach, a on sam został patronem… wiecie państwo kogo? Oczywiście kościelnych, ale też pielgrzymów i chorych. Ja od siebie dodałbym tu jeszcze prymusów Pana Boga, którzy bardzo chcą mu przez całe życie imponować.