Wyobraźmy sobie taką oto sytuację, z życia zresztą wziętą: jest początek XIX wieku, Francja, rolnicze tereny. W jednej z chłopskich rodzin na świat przychodzi syn. Nie jest pierworodny, więc o edukacji może zapomnieć – to przywilej najstarszego dziecka płci męskiej.
Co więc robi nasz chłopak, gdy osiąga wiek nastoletni? Pracuje na ojcowiźnie, licząc na to, że ją kiedyś w części odziedziczy. Zanim jednak nadarzy się taka okazja, dostaje wyjątkową propozycję za sprawą swojego stryja, który został rektorem seminarium duchownego lazarystów, czyli Zgromadzenia Księży Misjonarzy. Oto zamiast dożywotniego orania pola, otwiera się przed tym młodym człowiekiem perspektywa niezwykłego społecznego awansu – może zostać kapłanem. I choć wiąże się to z bezżennością i porzuceniem rodzinnego domu, raźno rusza w stronę świetlanej przyszłości. Droga jest długa, bo z jego rodzinnej miejscowości do Paryża, gdzie ostatecznie studiuje filozofię i teologię, jest – bagatela - ponad 900 km. Jednak wysiłek się opłaca, bo człowiek o którym mowa, w roku 1825 przyjmuje święcenia kapłańskie, a następnie zostaje profesorem dogmatyki w wyższym seminarium w Saint-Flour. Po niedługim czasie otrzymuje również funkcje rektora i ekonoma nowo powstałego pensjonatu kościelnego w tym właśnie mieście. Jak na kogoś, kto w perspektywie miał tylko los ubogiego rolnika, to doprawdy oszałamiająca kariera. Tyle, że temu człowiekowi nie o karierę chodzi. Skąd to wiem? Bo począwszy od święceń, zamiast pilnować bezpiecznej posady, nieustannie składa do swoich przełożonych pisma w sprawie wysłania go na misje. Jest to zresztą nie tylko zgodne z pragnieniem jego serca, ale też z charyzmatem zgromadzenia lazarystów. Wielokrotnie ponawiane prośby przynoszą w końcu spodziewany skutek – nasz dzisiejszy patron zostaje wysłany do Chin. Podróż morska trwa pół roku, uczenie się podstaw języka w Macao drugie tyle. Jednak dla 33-latka jest to spełnienie marzeń i nie zmieniają tego nawet prześladowania chrześcijan, jakie mają wtedy miejsce w Państwie Środka. Rozpoczyna swoją posługę ostrożnie, w ukryciu, niosąc katolikom chińskim konieczną pomoc duszpasterską. Gdy jest taka okazja ewangelizuje, jednak wykazuje w tym oprócz gorliwości także roztropność. W końcu jaki pożytek mieliby jego wierni z martwego duszpasterza, prawda? Ta trudna sztuka unikania aresztowania udaje mu się przez całe cztery lata. Nadszedł jednak 26 września 1839 roku, gdy został zadenuncjowany i trafił do więzienia. Spędził tam cały rok bez dwóch tygodni, regularnie podlegając śledztwu i torturom. To, że wytrzymał tak długo bez wydania swoich parafian i innych misjonarzy, zawdzięczał Bożej łasce, a także swojemu młodemu wiekowi. Ostatecznie został uduszony 11 września 1840 roku, licząc sobie zaledwie 38 lat. Kto taki? Św. Jan Gabriel Perboyre ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy.