Dzisiaj zagłębimy się w gąszcz uliczek Rzymu, ale nie będzie to wcale wycieczka turystyczna. Dlaczego? Bo jesteśmy w Wiecznym Mieście na długo przed tym, jak stało się centrum globalnego ruchu pielgrzymkowego.
Dzisiaj zagłębimy się w gąszcz uliczek Rzymu, ale nie będzie to wcale wycieczka turystyczna. Dlaczego? Bo jesteśmy w Wiecznym Mieście na długo przed tym, jak stało się centrum globalnego ruchu pielgrzymkowego. Jest trzeci wiek, uliczki są brudne i wąskie, a na twarzach przechodniów zamiast uśmiechów znaleźć możemy podejrzliwe spojrzenie. Nic w tym zresztą dziwnego, bo przez Rzym - tak jak i przez całe imperium – przetacza się właśnie kolejna fala prześladowań. Każdy może być podejrzany, każdy może być znienawidzonym chrześcijaninem. Wystarczy się uważnie przyjrzeć. Ta kobieta na rogu ulicy, ta z owocami? Nie, od razu widać, że to naciągaczka, albo i co gorszego - to zupełnie nie pasuje do naśladowców Chrystusa. Może ten mężczyzna stojący w bramie? Nie, też nie. Zupełnie nie zwraca uwagi na żebraka, który mija go prosząc o jałmużnę. Ten chłopiec, który idzie wzdłuż ściany jednej z czynszowych kamienic, też nie pasuje do stereotypu chrześcijanina – ma najwyżej 14 lat i wygląda jak cała zgraja jego równolatków dokazujących na pobliskim placyku. O proszę, już go wołają, żeby do nich podszedł. Tylko... że on nie podchodzi. Robi coś wręcz odwrotnego, przyciska do piersi jakieś zawiniątko i przyspiesza kroku. Oni biegną więc w jego stronę, wtedy on rzuca się do ucieczki. Ktoś krzyczy, gdy chłopak na niego wpada. Choć przewraca się na ziemię, nie wypuszcza z rąk paczuszki. Zanim zdąży powstać już dopadają go ścigający chłopcy. Najpierw przypomina to zabawę – oni chcą zobaczyć, co ukrywa, a on im na to nie pozwala. Po chwili jest to już regularna bijatyka. Jakaś kobieta wrzeszczy, ale przechodnie nie zwracają na to uwagi – ot porachunki łobuzów. Dopiero przypadkowo przechodzący żołnierz rozgania bandę. Na ulicy leży zwinięte w kłębek ciało, chroniąc całym sobą to, co nadal ten chłopak trzyma w rękach. Zupełnie jakby to było najważniejszą rzeczą na świecie. A przecież to tylko zwykły kawałek chleba... Co jeszcze dziwniejsze, żołnierz ze czcią chowa ten chleb za pazuchę, a chłopca bierze na ręce i odchodzi. Jego ciało zostanie niebawem złożone w katakumbach św. Kaliksta, a chleb trafi do kapłana. Bo choć na pozór wydawał się zwyczajny, to w istocie był chlebem Eucharystycznym, który miał trafić do osadzonych w pobliskim więzieniu chrześcijan. Nie znamy imienia tego legionisty, który otoczył szacunkiem ciało dzisiejszego patrona, ale znamy imię tego, który bronił ciała Chrystusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie, aż do swojej śmierci. Wiecie kto to taki? To wspominany nieprzypadkowo w Uroczystość Wniebowzięcia NMP św. Tarsycjusz, akolita.