Przy takim patronie, jaki wspominany jest w sposób szczególny dzisiaj, mało kto może się równać. Oto prawdziwy rycerz i jednocześnie prawdziwy zakonnik, który zaciągnął się pod sztandar Chrystusa, dla większej chwały Bożej.
Przy takim patronie, jaki wspominany jest w sposób szczególny dzisiaj, mało kto może się równać. Oto prawdziwy rycerz i jednocześnie prawdziwy zakonnik, który zaciągnął się pod sztandar Chrystusa, dla większej chwały Bożej. Oto założyciel Towarzystwa Jezusowego, czyli zakonu jezuitów. Oto św. Ignacy z Loyoli. Kto może stanąć z nim w szranki w zmaganiach o nagrodę nieba? Czy odważy się na to jakiś Boży wojownik, jakiś tytan Ducha? Otóż jak wyraźnie wskazuje to liturgiczny kalendarz, rękawica rzucona przez św. Ignacego została podjęta. I to nie przez żadnego mocarza, tylko przez kobietę. Słowaczkę pochodzącą z rolniczej rodziny, która tak zafascynowała się pracą sióstr ze Zgromadzenia Świętego Krzyża, że postanowiła jako 17-latka do nich wstąpić. Ponieważ ich posługa wiązała się z posługą w szpitalu, dzisiejsza patronka ukończyła szkołę pielęgniarską i kurs radiologii. Gdy więc w roku 1936 rozpoczynała nowicjat, a rok później składała pierwsze śluby, jej życie miało być odtąd związane z niesieniem pomocy chorym, w których widziała samego Chrystusa. Siłę do codziennej służby potrzebującym czerpała z codziennej Eucharystii. Była doskonałą siostrą - i w sensie zakonnym i medycznym – dlatego zaproponowano jej pracę w państwowym szpitalu w Bratysławie. Mijały jednak kolejne lata i świat zanurzył się w mrokach II wojny światowej. A gdy przyszedł rok 1945 okazało się, że na Słowacji i w Czechach, i we wszystkich innych państwach za żelazną kurtyną, ciemności potrwają dużo dłużej. Rozpoczęły się prześladowania Kościoła i do szpitala, w którym pracowała nasza dzisiejsza patronka, zaczęli trafiać po brutalnych przesłuchaniach więźniowie – kapłani i zakonnicy. W 1952 roku na jej oddział został przywieziony z więzienia kapłan, ciężko pobity przez policję. Pilnujący go strażnik powiedział opiekującej się nim siostrze, że po powrocie do więzienia ten człowiek stanie przed sądem i zostanie wywieziony na Syberię na pewną śmierć. Ta podana mimochodem informacja, okazała się przełomowa dla bohaterki naszej dzisiejszej opowieści. Świadoma podejmowanego ryzyka, dosypała strażnikowi środka nasennego do herbaty i pomogła kapłanowi uciec ze szpitala. Po kilku dniach podjęła się pomocy w ucieczce grupie 6 innych więźniów - 3 kapłanów i 3 seminarzystów. Niestety plan się nie powiódł, a bohaterska zakonnica została aresztowana i poddana wyjątkowo brutalnym przesłuchaniom. Wiemy to dzięki świadectwu współwięźniów, którzy poświadczyli po latach, że dzisiejsza patronka wszystkie swoje cierpienia przyjmowała z wiarą, w przekonaniu, że cierpi za Chrystusa i jego kapłanów. Za swój czyn została 17 czerwca 1952 roku skazana na 12 lat więzienia o zaostrzonym rygorze w Pardubicach. Po trzech latach odbywania kary, w ostatnim stadium gruźlicy i raka, wypuszczono ją bez prawa powrotu do swojego domu zakonnego. Umarła 31 lipca 1955 roku licząc sobie zaledwie 39 lat. Kto taki? Bł. Zdzisława Cecylia Schelingowa, zakonnica, której odwagi pozazdrościć mógłby niejeden Boży wojownik.