Każdy z nas dopuszcza się czasem w życiu czegoś złego. To jeszcze nie jest koniec świata. Przynajmniej tak długo, dopóki potrafimy uświadomić sobie, co uczyniliśmy, nazwać zło złem i zmienić kurs na dobro.
Każdy z nas dopuszcza się czasem w życiu czegoś złego. To jeszcze nie jest koniec świata. Przynajmniej tak długo, dopóki potrafimy uświadomić sobie, co uczyniliśmy, nazwać zło złem i zmienić kurs na dobro. Prawdziwe szaleństwo zaczyna się dopiero wtedy, gdy zło zaczynamy nazywać dobrem i w tym duchu pragniemy zmienić świat. Ale nawet z takiej tragedii Bóg potrafi wydobyć dobro, czego świadkami po latach są oni – dzisiejsi patroni: bł. męczennicy
Brauliusz Maria Corres i Fryderyk Rubio, kapłani, oraz ich Towarzysze z zakonu bonifratrów. Kiedy wybuchła wojna domowa w Hiszpanii, już po kilku dniach, rankiem 25 lipca 1936 roku, republikańscy milicjanci wkroczyli do domu formacyjnego bonifratrów w Talavera de la Reina. Głosząc otwarcie antyklerykalne hasła rozstrzelali czterech zakonników, w tym między innymi ojca Fryderyka Rubio Alvareza, kapelana domu. Parę dni później, 29 lipca, pod Barceloną z tego samego powodu zginął kolejny zakonnik. Równocześnie z tymi wydarzeniami ma miejsce nieopodal Tarragony inny dramat, którego sprawcami jest inny oddział rewolucyjnej milicji. Oto zostaje zamknięty prowadzony przez bonifratrów szpital, a zakonnicy i nowicjusze zostają uwięzieni. Mają także bezwzględny zakaz spełniania jakichkolwiek praktyk religijnych do 30 lipca, kiedy to odzyskają wolność. Przeczuwając jednak, że to jest tylko odroczenie wyroku śmierci w czasie, zakonnicy odprawiają ostatnią, potajemną Eucharystię, by przygotować się na to, co ich czeka. Oznaczonego dnia zostają wywiezieni na peryferie i rozstrzelani. Ginie wtedy ojciec Brauliusz Maria Corres, mistrz nowicjuszy i kapelan, a wraz z nim 15 współbraci. 5 dni później, 4 sierpnia 1936 roku, zamordowany zostaje brat Gonsalwus, który posługiwał w hospicjum św. Rafała w Madrycie. Podobny los spotyka także siedmiu bonifratrów z Kolumbii, którzy w klasztorze w Ciempozuelos odbywali formację zakonną i zawodową. I nie pomogły tutaj ani stosowne dokumenty, ani fakt, że są obcokrajowcami, ani nawet bilety na statek, który miał ich zabrać do rodzinnej Kolumbii. Habit przesądził sprawę, a pluton egzekucyjny dopełnił reszty. Kolejne ofiary terroru wymierzonego w Kościół, którego częścią byli bonifratrzy to dwunastu zakonników opiekujących się chorymi w Carabanchel Alto. Uwięzienie, sąd i egzekucja zajęła rewolucjonistom kilka godzin. Umierając zawołali jeszcze to, co potem dość często można było w takiej sytuacji usłyszeć : Niech żyje Chrystus Król! W sumie od lipca do grudnia 1936 roku z rąk rewolucyjnych sądów i milicji zginęło 98 bonifratrów, z których 71 wspominamy właśnie dzisiaj. Żeby nie pozostawali w naszej pamięci anonimowi ich listę otwierają właśnie wymienieni z imienia bł. Brauliusz Maria Corres i Fryderyk Rubio. Wszyscy oni są świadkami szaleństwa zła, które pragnąc wprowadzić dla wszystkich uciśnionych raj na ziemi, mordowało tych, którzy właśnie chorym i ubogim służyli przez prowadzenie szpitali, hospicjów, domów opieki czy jadłodajni. Bo tu nie chodziło tylko o nowy porządek, ale także o zniszczenie tego starego, którego częścią był od czterystu lat założyciel Zakonu Szpitalnego czyli bonifratrów. Wiecie państwo kto? Św. Jan Boży.