To dobrze, że nie wiemy, co przyniesie nam kolejny dzień albo rok. Dobrze, bo i co zrobilibyśmy z taką wiedzą? Czy dzisiejszy patron, wiedząc, że zginie 15 lipca 1943 roku rozstrzelany w lesie koło Bielska Podlaskiego, zdecydowałby się zostać kapłanem i przyjąć święcenia w roku 1904?
To dobrze, że nie wiemy, co przyniesie nam kolejny dzień albo rok. Dobrze, bo i co zrobilibyśmy z taką wiedzą? Czy dzisiejszy patron, wiedząc, że zginie 15 lipca 1943 roku rozstrzelany w lesie koło Bielska Podlaskiego, zdecydowałby się zostać kapłanem i przyjąć święcenia w roku 1904? A nawet jeśli poszedłby tą drogą, to jakim byłby duszpasterzem? Takim, nad którym wciąż wisi widmo męczeńskiej śmierci czy takim, który każdy kolejny dzień przeżywa z uważnością świętego? Tak... taka wiedza zobowiązuje, może więc lepiej, że są rzeczy zakryte przed nami aż do czasu. Dzięki temu kapłan, którego wspomina dzisiaj Kościół, mógł z radością płynącą ze swojego powołania zostać wikarym w Wilnie. Po trzech latach od święceń dane mu było także ekscytować się, ale i wewnętrznie niepokoić, gdy biskup posyłał go jako proboszcza do podwileńskich Surwiliszek. A kiedy nabrał tam stosownego doświadczenia, z większym spokojem i pewnością mógł już przyjmować dekret o przeniesieniu do Prużan na Polesiu. Czy doświadczałby tego w taki sposób, gdyby nieustannie towarzyszyła mu groza śmierci od kul plutonu egzekucyjnego? Nie sądzę, ale to wcale nie oznacza, że mrok wojny był mu zupełnie oszczędzony – w Prużanach służył przecież jako duszpasterz do roku 1918, kiedy jego nowa placówką stała się Kuźnica Białostocka. Przyjmując zaś obowiązki proboszcza w Bielsku Podlaskim, jako 40-letni mężczyzna myślę, że miał prawo odczuwać także Conradowską „smugę cienia”. Zatem i ciemności czasu wojny i doświadczenie własnej słabości z pewnością nie były mu obce. Pan Bóg raczył mu je dawkować jednak po kropelce, jakby uodparniając na to, co przyniesie rok 1939. Najpierw okupacja sowiecka podczas której dzisiejszy patron z wielkim poświęceniem opiekował się powierzoną sobie wspólnotą, na przekór kolejnym wywózkom okolicznej ludności na Sybir. Potem okupacja niemiecka, która przyniosła z sobą zadanie bycia kapelanem podziemnej Armii Krajowej. A potem... dopiero potem, po 63 latach zdobywania przez bohatera naszej dzisiejszej historii doświadczenia jako człowiek i kapłan, nadszedł 15 lipca 1943 roku. Do Bielska Podlaskiego z rozkazu Ericha Kocha, niemieckiego gauleitera Prus Wschodnich, wjeżdża specjalny oddział żołnierzy. Mają złamać ducha lokalnej ludności wybierając losowo 50 osób i zabierając ze sobą do Lasu Pilickiego. Są wśród nich roczne dzieci, jak córka kierownika kina Basia Moryc, są i udzie w podeszłym wieku. Jest i dzisiejszy patron, proboszcz z Bielska Podlaskiego. Trzyma w rękach kurczowo brewiarz i różaniec, i spowiada wszystkich, którzy jadą razem z nim pod eskortą do lasu. Strzałów nikt nie słyszy. Zbiorowa mogiła zostaje zasypana i rozjeżdżona ciężkim wojskowym sprzętem. A jednak imię i nazwisko kapłana, który w niej spoczął przetrwało do naszych czasów. Kto to taki? Bł. Antoni Beszta-Borowski, kapłan i męczennik, którego relikwie znajdują się obecnie w trumience w podstawie bocznego ołtarza bazyliki Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Mikołaja w Bielsku Podlaskim.