Kto pod koniec czerwca nie marzy już o wakacyjnej ciszy i spokoju? Jedni mają nadzieje znaleźć to nad morzem, inni na jeziorach lub w lesie. A dzisiejszy patron ciszy i spokoju szukał na wysokości 1270 metrów na zboczu Montevergine, gdzie zbudował sobie nawet stosowną pustelnię.
Kto pod koniec czerwca nie marzy już o wakacyjnej ciszy i spokoju? Jedni mają nadzieje znaleźć to nad morzem, inni na jeziorach lub w lesie. A dzisiejszy patron ciszy i spokoju szukał na wysokości 1270 metrów na zboczu Montevergine, gdzie zbudował sobie nawet stosowną pustelnię. Dlaczego wybrał akurat "Górę Maryi" w południowych Włoszech? Bo w XI wieku ludzie nie mieli zwyczaju żyć w takich miejscach, co zwiększało szansę na ów wymarzony stan odosobnienia. Poza tym bohater naszej dzisiejszej historii został do tego kroku zachęcony przez innego świętego. Spotkali się w pobliżu Brindisi, gdy nasz patron czekał właśnie na statek. Dokąd? Po odwiedzeniu grobu św. Jakuba Apostoła w Compostelli i po nawiedzeniu miejsc świętych we Włoszech zamierzał udać się do Ziemi Świętej. Od 15 roku życia był w końcu zakonnikiem i pątnikiem, cóż więc miałby robić innego? Otóż właśnie ta inna propozycja na drogę do nieba, pojawiła się wraz ze spotkaniem św. Jana z Matera. Po cóż masz chodzić po całym świecie szukając tego, co już masz na wyciągnięcie ręki? – tak mógł mu powiedzieć ów założyciel klasztoru św. Jakuba koło Ginossy, który sam wiele lat pielgrzymował zanim znalazł ukojenie we wspólnocie eremitów. Chcesz znaleźć sens życia, to zatop się w ciszy, modlitwie i ascezie. Ta rada mocno utkwiła w głowie, a przede wszystkim w sercu, dzisiejszego patrona. To dzięki niej zaczął wieść życie pustelnicze na Montevergine. Wystarczył jednak rok, by owa samotność pośród surowej przyrody została zakłócona przez naśladowców. Któż bowiem nie chciałby iść śladem zakonnika, który pojawia się z wilkiem u swojego boku, niemal nic nie mówi i zamieszkuje dzikie górskie okolice. Gdy tych naśladowców było dość dużo, nasz eremita zbudował dla nich kościółek, ułożył regułę i odszedł szukać kolejnego miejsca swojego odosobnienia. Gdy je jednak odnalazł, bardzo szybko dopadała go sława jego świętości i trzeba było znowu tworzyć wspólnotę złożoną z uczniów. Gdy historia powtórzyła się siedem razy, nasz patron dał w końcu za wygraną. Doszedł być może do wniosku, że to nie jemu, ale ludziom wokół niego pisana jest cisza i kontemplacja. A on? On ma, na wzór Jezusa, stać się dla nich drogą, na której ów upragniony stan osiągną. W końcu pożegnał ziemię dla nieba 24 czerwca 1142 roku, na rękach swoich uczniów. Ponieważ jednak 24 czerwca przypada uroczystość św. Jana Chrzciciela, Kościół przesunął wspomnienie dzisiejszego patrona na 25 czerwca. Czy wiecie państwo o kogo chodzi? O św. Wilhelma z Vercelli, gdzie się urodził, lub z Montevergine, gdzie po dziś dzień znaleźć możemy jego duchowych synów – wilhelmianów.