Niezwykła pielgrzymka ubogich i bezdomnych na Jasną Górę rusza 25 czerwca z Rudy Śląskiej.
Niektórym jej uczestnikom udało się wyjść z melin lub spod mostów. Idą w dobrą stronę. Pomaga im Stowarzyszenie Świętego Filipa Nereusza w Rudzie Śląskiej. Wielu ubogich dzięki „Nereuszowi” stanęło na własnych nogach.
Pracownicy i wolontariusze nieraz uczą się od tych, którym pomagają. Przewodnicząca stowarzyszenia Alina Szulirz usłyszała kiedyś, jak młoda kobieta szlochała w kościele i na głos modliła się: – Ponbóczku, jo już ni mom siły, ratuj mie i chopa! Jo już ni mom siły, Ty coś z nami zrób”. – Pomyślałam sobie wtedy: Kiedy ja ostatnio tak się modliłam? – wspomina.
Farorz z alkomatem
Bezdomni przychodzą codziennie do Domu Ubogich przy parafii św. Andrzeja Boboli w Rudzie Śląskiej-Wirku. Najwięcej jest ich w niedzielę: od 40 do 60. – Przed Mszą o 12.00 przed kościołem na przychodzących wyczekuje ksiądz… z alkomatem. Jak się zapali czerwone, to jest ławka w przedsionku... – relacjonuje ks. Piotr Wenzel, proboszcz. – Potem jest obiad. Jedzenia nie odmawiamy nikomu. Jednak jeśli ktoś jest pod wpływem alkoholu, to po obiedzie nie może obejrzeć z wszystkimi filmu i wypić kawy – dodaje.
Księża jedzą „niedzielne kluski” razem z bezdomnymi. Tak jak wszyscy korzystają z jednorazowych talerzyków. – Przez pięć lat parafia do tych obiadów nie dołożyła ani złotówki. Posiłki otrzymujemy z okolicznych restauracji, klubów seniora i zespołów charytatywnych, od sióstr Boromeuszek z Kochłowic oraz osób, które chcą zafundować obiad ubogim. A przy okazji księża też się najedzą – mówi proboszcz.
Po obiedzie „pani kinowa”, czyli Alina, uruchamia projektor. Przez ostatnie lata bezdomni obejrzeli tu chyba wszystkie filmy religijne. Jednak na propozycję zobaczenia dla odmiany np. filmu akcji, odpowiadają: „Nie, my chcemy o Panu Jezusie”. – Porusza mnie to, że najgłębszą tęsknotą serc ubogich, bezdomnych i alkoholików jest Bóg, a nie sensacja – dodaje ks. Piotr.
Z meliny do kościoła
Wczesną wiosną na niedzielną Mszę św. przyszedł do kościoła pan Janek, który ma sparaliżowaną rękę. Usiadł w pierwszej ławce. W czasie homilii co 45 sekund sięgał do szeleszczącej reklamówki, wyciągał papier toaletowy i głośno wycierał nos. – Miałem ochotę przesadzić go, bo nie umiałem się skupić. Jakoś jednak wytrzymałem – wspomina proboszcz.
Dokończenie - na następnej stronie