W życiu na wszystko przychodzi czas. I wcale nie trzeba czytać Księgi Koheleta, żeby się zorientować, że jest czas na odpoczynek i ciężką pracę, radość i smutek, obfitowanie i post.
W życiu na wszystko przychodzi czas. I wcale nie trzeba czytać Księgi Koheleta, żeby się zorientować, że jest czas na odpoczynek i ciężką pracę, radość i smutek, obfitowanie i post. Wspominam o tym dlatego, że także w życiu dzisiejszego patrona był czas na teorię i praktykę. W pierwszym rzędzie odnosiło się to do jego studiów, które podjął w seminarium poznańskim. Po trzyletnim teoretycznym przygotowaniu, jako alumn, został wysłany na kurs praktyczny do seminarium gnieźnieńskiego. Oczywiście te terminy odnosiły się w życiu dzisiejszego patrona i jego kolegów z seminarium, do wszechstronnego przygotowania jako przyszłych kapłanów. Jednak, gdy patrzy się na całe życie bohatera dzisiejszej opowieści, trudno oprzeć się wrażeniu, że historia dopisała do tych seminaryjnych terminów 'kurs teoretyczny' i 'kurs praktyczny' zupełnie nowe znaczenie w kontekście bycia uczniem Chrystusa. Oto kursem teoretycznym, zdobywaniem niezbędnej wiedzy i odkrywaniem drogi, na której wypełni się życiowe powołanie, można nazwać w życiu dzisiejszego patrona to wszystko, co działo się między rokiem 1918 a 1939. Zostaje wyświęcony na kapłana, jest wikariuszem w różnych parafiach. Wszędzie gdzie pracuje, daje się zapamiętać jako wyrozumiały, uczynny i miłosierny wobec wiernych. Dużo czasu poświęca modlitwie, posłudze w konfesjonale i katechezie. Nieustannie się dokształca. Zostaje mianowany najpierw ojcem duchownym, a następnie rektorem w swoim dawnym seminarium w Gnieźnie. W przededniu wybuchu II wojny światowej Pius XI mianuje go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej. I w tym momencie można powiedzieć, że czas na naukę 'jak być uczniem Chrystusa' dobiega końca. Zaczyna się natomiast trwający 4 lata okres dawania świadectwa, swoisty kurs praktyczny. Nasz dzisiejszy patron nie opuszcza swojej diecezji we wrześniu 1939 roku. Wręcz przeciwnie, swoją postawą staje się wzorem zarówno dla duchowieństwa, jak i dla ludzi świeckich. Aresztowany i więziony umacnia zarówno alumnów seminarium, jak i kapłanów. Jako więzień obozu w Dachau pracuje ponad siły. Mimo tego dzieli się swoimi racjami żywnościowymi ze słabszymi, niesie posługę duchową chorym i umierającym. W końcu w styczniu 1943 roku jego organizm przegrywa walkę z tyfusem. 26 stycznia zostaje uśmiercony zastrzykiem z fenolu. Czy wiedzą państwo, kto jest dzisiaj wspominany w Kościele? Błogosławiony Michał Kozal, biskup i męczennik numer obozowy 24544.