Określenie, którego użyto do opisania dzisiejszej patronki, gdy była jeszcze dzieckiem, brzmi przeuroczo – mała pani domu.
Określenie, którego użyto do opisania dzisiejszej patronki, gdy była jeszcze dzieckiem, brzmi przeuroczo – mała pani domu. Czyli taka maleńka, a zaradna, co ma wszystko – jak to się godo – pochytane. Jednak ta milusia, cukierkowa atmosfera, pryska niczym mydlana bańka, gdy doszukamy się kontekstu tej wypowiedzi. Otóż małą panią domu nazwano dzisiejszą patronkę po śmierci jej mamy, kiedy wszystkie domowe obowiązki spadają na jej 12-letnie barki. Szycie, szydełkowanie, cerowanie, pranie, gotowanie, sprzątanie... ktoś musiał to robić, gdy jej czterej bracia i tato pracowali na chleb. O jakiejkolwiek nauce w szkole nie było nawet mowy, co najwyżej ktoś ze starszego rodzeństwa dzielił się z nią swoją wiedzą. Nic dziwnego, że gdy miała lat 20 dzisiejsza patronka poważnie zachorowała. I wtedy właśnie małą panią domu zaopiekował się jeden z jej starszych braci, wtedy już proboszcz w Quinto. Zaprosił ją do siebie na wieś, aby nabrała sił, a ona z tego zaproszenia skorzystała. Jednak lata przyzwyczajenia do codziennej pracy i tam dały o sobie znać. Zamiast odpoczywać, bohaterka naszej dzisiejszej opowieści podjęła działalność charytatywną. A gdy tylko w tamtejszej parafii została zorganizowana szkoła dla ubogich dziewcząt, to do kierowania nią zgłosiła się właśnie ona – mała pani domu – dzieląc się z dziewczynkami wszystkim, czego sama się wcześniej nauczyła. Miała także przy tej nauce niepowtarzalną okazję, by podzielić się z uczennicami swoją miłością do Boga. Miłością prostą, ale zdolną przenosić góry, a już na pewno znajdującą w natłoku zajęć czas na codzienną Eucharystię. Ta specyficzna formacja po latach przybrała kształt nowej zakonnej rodziny, Kongregacji Sióstr św. Doroty, czyli popularnych dorotanek. Nie stanowiły one żadnej konkurencji dla funkcjonujących już w niedalekiej Genui zakonnych wspólnot z jednym może tylko wyjątkiem : dziewczęta, które chciały włączyć się w to dzieło, nie musiały mieć żadnych posagów. Ich status materialny nie miał tutaj znaczenia. Liczyła się chęć do pracy i umiłowanie kontemplacji. Na sześć lat przed swoją śmiercią dzisiejsza patronka zapadła na ciężką chorobę - cała prawa strona jej ciała została sparaliżowana. Z każdym kolejnym rokiem dochodziły wylewy krwi do mózgu i ostatecznie paraliż. Jak ta - niezwykle energiczna przez całe swoje życie - kobieta zniosła to wszystko? Odpowiedzi udzieliła sama, a była to odpowiedź równie prosta, jak jej całe apostolstwo: "Bóg zabiera to, co do Niego należy. Niech zawsze będzie błogosławiony". Zmarła 11 czerwca 1882 roku. Czy wiecie państwo kto taki? Święta Paula Angela Maria Frassinetti.